30 czerwca 2011

Czerwcowe cyferki

Ilość odwiedzin bloga osiągnęła niespotykany dotąd poziom ;) Czas na krótką analizę, heh. W czerwcu bloga odwiedzono... 470 razy! :) Czyli ponad 2 razy więcej niż w maju, kiedy to odwiedzin było 227 (a więc tym samym ponad 2 albo i 4 razy więcej niż w poprzednich miesiącach). Najwięcej - 56 - 27 czerwca. Byłem przyzwyczajony raczej do ilości odwiedzin rzędu 5 czy w porywach 10 dziennie ;) Ostatecznie, całkowita ilość odwiedzin w momencie pisania tego posta to 1273 - z tej okazji postanowiłem umieścić na dole wesoły licznik ;) Dzięki wszystkim za odwiedziny i zmarnowany z tej okazji czas :D

25 czerwca 2011

Wreszcie wystawiłem części na aukcje, niemożliwe!

Sam w to nie wierzę. Od jakichś 2 miesięcy, w pokoju stacjonują 2 kartony - jeden po ramie Scotta, a drugi z kilkoma częściami, które postanowiłem sprzedać, bo raczej mi się już nie przydadzą. Tworzyło to raczej mało przytulny krajobraz, ale jest szansa, że sytuacja wreszcie się zmieni. W trakcie wystawiania pojawiły się jakieś problemy z wyświetlaniem miniaturek na Allegro (z tego co się zorientowałem - nie tylko u mnie tak było), ale ostatecznie po wystawieniu aukcji wszystko już działało. I dobrze, bo zależało mi na tym, żeby dziś to zrobić. Łącznie wyszło 9 aukcji, na szczęście już wczoraj przygotowałem sobie opisy i zdjęcia, więc poszło trochę sprawniej. Tak więc, na Allegro trafiły:


Uf, trochę się tego namnożyło. Zabawa z wystawianiem zabrała trochę czasu, ale może się opłaci i będzie chociaż parę złotych na wakacje, heh... ;) Zapraszam wszystkich zainteresowanych i niezainteresowanych :)

23 czerwca 2011

Szosa 23-06-2011 (37)

Dziś znowu króciutko, ale to głównie za sprawą godziny, bo jednak po ciemku tak sobie się jeździ, a wyjechałem dopiero przed 21 ;) Ponieważ krótko, to chciałem się trochę bardziej zmęczyć. Przyznam, że bardzo sympatycznie się jechało. Przed wyjściem odkręciłem jeszcze prawy blok, wyczyściłem i lekko nasmarowałem śruby, ale jak się potem okazało, to chyba jednak nie to, chociaż i tak jest jakby troszkę lepiej. Może po prostu blok musi pójść do wymiany... Ponieważ czasem zdarzało się, że po jeździe pobolewały mnie jeszcze trochę kolana (pomimo trwającej pewien czas walki z ustawieniami siodełka itd.), pomyślałem, że może podniosę minimalnie siodełko, tym bardziej, że wcześniej jakoś dziwnie i nienaturalnie ciągnęło mi się pedały do góry. Tak więc, podniosłem o jakieś 2 mm i... Kurczę, jest naprawdę super. Jeśli na dłuższym dystansie też będzie tak jak dziś, to będę bardzo zadowolony. Nogi kręcą się jeszcze bardziej naturalnie, a i kolana niezależnie od tego czy mała tarcza czy duża, nie dawały o sobie znać. Trochę bardziej czuję łydki, ale to mnie jakoś nie martwi :) Jak widać, nawet będąc przekonanym o właściwym ustawieniu można coś jeszcze poprawić. Wydaje mi się też, że coraz skuteczniej wyrabiam sobie odruch kręcenia przez 360°. Było dziś całkiem szybko jak na mnie. Wieczorem jeździ się o tyle przyjemniej, że praktycznie nie ma wiatru - to pewnie też miało wpływ na prędkość. W okolicach Starych Babic czułem się prawie jak na wakacjach (już niedługo... ;)) na wsi - wilgotne powietrze od lasu (a przynajmniej takie sprawiało wrażenie), ktoś jeszcze gdzieś palił ognisko, czuć było zapach dymu, ach... ;) Dziś też na drogach praktycznie zerowy ruch, bo w związku z Bożym Ciałem jest długi weekend. Wiadukt na Górczewskiej pokonany przy 40 km/h :) Potem zrobiło się już solidnie ciemno, więc i przyszedł czas na powrót. Może gdybym przed wyjściem zmienił szkła w okularach na nieprzyciemniane, to pokręciłbym się jeszcze chwilę dłużej, a tak to zaczynało być naprawdę ciemno ;) Ech, jeszcze tydzień i może wreszcie będą jakieś dłuższe trasy... Chociaż w planach jest też wyjazd albo i wyjazdy (nie, żebym się nie cieszył - wręcz przeciwnie), więc zobaczymy, jak to wszystko będzie.

Na koniec chciałbym jeszcze oficjalnie stwierdzić, że M jest Kochana! Mam ku temu powody ;)

21 czerwca 2011

Szosa 21-06-2011 (39)

Z powodu ograniczonej ilości czasu króciutko, ale i tak sympatycznie. Pomyślałem, że dawno nie było mnie na trasach prowadzących w stronę Góry Kalwarii, dlatego też pojechałem sobie dziś w tamtym kierunku. Dawno nie jechałem tam szosą, a właściwie do samego Wilanowa jest ścieżka rowerowa. Przyznam, że miło mnie zaskoczyła. Kostka nie jest frezowana, dzięki czemu prawie w ogóle nie trzęsie. Naprawdę nieźle się jechało, a poza tym samochody nie przeszkadzały. Nawet lepiej mi się jechało tą ścieżką niż fragmentem asfaltu przy samym Wilanowie i tych nowych osiedlach. Potem niby nawierzchnia gładsza, ale i tak co chwila jakieś szczeliny czy bąble na asfalcie, które w przypadku szosówki tak sobie uprzyjemniają jazdę. Miałem dojechać właśnie tylko do Wilanowa, ale stwierdziłem, że jak już jestem, to podjadę od razu do Powsina. Tak też zrobiłem, tam szybka nawrotka i z powrotem. Od Powsina do Wilanowa dojechałem w jakieś 9 minut - całkiem miło się kręciło, chociaż na gładkim asfalcie pewnie byłoby jeszcze przyjemniej/szybciej. Pogoda w sam raz, chociaż straszyły trochę ciemne chmury nad Kabatami:


Tak jak w tamtą stronę zjechałem Spacerową, tak z powrotem podjechałem sobie Belwederską. Jak na moje słabe nogi, to całkiem solidna górka, ale te 28 km/h dało się wyciągnąć, więc i tak jestem zadowolony :) Po drodze zahaczyłem jeszcze o słynną już Świątynię Opatrzności Bożej. Przyznam, że kompletnie nie podchodzi mi zarówno wygląd jak i lokalizacja (otoczenie) Świątyni. Prezentuje się jakoś tak topornie, ale może lepiej będzie jak skończą ją budować (chociaż obawiam się, że niewiele to zmieni). No i był też portret Jana Pawła II złożony z wieeelu zdjęć. Samo otoczenie też jest trochę nie w moim guście. Naokoło Świątyni są same nowoczesne osiedla i lokale usługowe na parterach... Jakoś tego nie czuję. Jest trochę tak, jakby ktoś ją tam wcisnął na siłę. No ale już jej nie przeniosą ;) A wygląda to tak:


Pomimo niecałych 40 km i tak mi się podobało, bo - jak już niejednokrotnie pisałem - lepszy rydz niż nic. Jak to mówią - jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Ale mi się zebrało na sentencje... ;)

Był też jeden minus - ostatnio już to zauważyłem, ale myślałem, że może mi się wydaje ;) Chodzi o jakieś podejrzane dźwięki z prawego buta. Chyba buta. A może to pedał? Dźwięk sprawia wrażenie, jakbym pedałując przyklejał i odklejał but, ciężko to określić ;) Albo jakby dźwięk dwóch mocno na siebie naciskających części z tworzywa sztucznego. Zajrzę tam przy okazji. Może to gdzieś na styku bloku z butem? Albo trzeba po prostu wymienić bloki? Przejechały już jakieś 8000 km, więc może najwyższy czas. W razie co mam nowiutkie w pudełku po nowych 5700 :) Chociaż lewy pracuje na razie bez zarzutów, ale prawy z kolei częściej wpinam i wypinam. Zobaczę.

16 czerwca 2011

Szosa 16-06-2011 (71)

Po powrocie do domu obiad i szybka decyzja - rowerek! Trzeba w końcu dać głowie trochę wytchnienia, a nogom pozwolić się zmęczyć - musi przecież być równowaga ;) Miałem sobie przejechać jakieś 50 - 60 km, ale że pojechałem bez żadnej konkretnej trasy w głowie, to wyszło ostatecznie te 71 km. Pomknąłem sobie przez Laski, Izabelin, Mariew, Borzęcin Duży i wróciłem drogą 580 z odbiciem na Lipków i z powrotem na 580. Dziś przeważnie mała tarcza z przodu, bo nie chciałem się jakoś wyjątkowo katować po przerwie. Nie wiem, czy i tak kolankom się trochę nie dostało i wieczorem nie będę żałował. Może nie. Całkiem lekko się jechało i ostatecznie średnia wyszła trochę ponad 30 km/h razem z wyjazdem i powrotem przez miasto. Ale olać średnią ;) Myślałem, że będzie mi się gorzej jechało. Duszno tylko strasznie. Powietrze stało w miejscu, jakieś takie ciężkie i wilgotne... Po drodze miniętych 3 szosowców.

12 czerwca 2011

Szosa 12-06-2011 (45)

Po kilkudniowej przerwie nóżki całkiem ładnie pracowały. Co prawda dystans niewielki, ale dobre i to. Dziś raczej niewiele dużej tarczy, jednak prędkość jak dla mnie i tak była zadowalająca ;) Wyskoczyłem sobie do Lipkowa drogą 580. W ciągu dnia naprawdę mocno wiało, jednak teraz już na szczęście trochę się uspokoiło. No i wreszcie pogoda znośna. Nie jakieś chore 30, ale 21°C i zachodzące słońce. W sam raz, chociaż mogło być te 2 stopnie więcej ;)

06 czerwca 2011

Szosa 06-06-2011 (50)

Tak, jak większości ludzi 06.06 kojarzy się pewnie z lądowaniem Aliantów na plaży Omaha, tak mi kojarzy się przede wszystkim z tym, że tego dnia aktualizuję co roku informację na temat tego, ile mam lat. Mówiąc prościej - mam dziś urodziny ;)

No ale miało być o szosie. Niestety, mogłem dziś wyskoczyć tylko na skromne 50 km. Chociaż i tak dobrze, że na tyle się udało. Ponieważ wstałem dziś troszkę wcześniej, to wyruszyłem przed południem, jednak temperatura i tak krążyła już w okolicach 30°C, co wcale mnie nie radowało (a M pewnie tym bardziej, bo znowu się opaliłem ;)), bo to jak dla mnie już troszkę za dużo. W tamtą stronę (standardowa pętla przez Laski) jechałem z wiatrem, przez co ze względu na dzisiejszą datę i moje urodziny zafundowałem sobie 60 km/h po płaskim ;) Szkoda, że zmieniało się światło, bo może i więcej by się udało wyciągnąć, chociaż wtedy nie byłoby już tego ezoterycznego przesłania numerologicznego... ;) Z wiatrem jak zwykle sympatycznie i bez katowania się, jednak z powrotem już oczywiście mniej fajnie. Wiał solidny wiatr czołowy i boczny, dzięki któremu trochę mną czasem rzucało na boki. Może jestem za lekki? ;) Starałem się troszkę popracować nad techniką pedałowania, bo wczorajsza jazda w cywilnych butach na Authorze uświadomiła mi, że chyba jednak za mało wykorzystuję potencjał tkwiący w tym, że jestem wpięty. Troszkę to pewnie potrwa zanim mięśnie się przyzwyczają i wyrobię sobie jakieś odruchy, ale na pewno warto. Pewnie też nie zawsze będę o tym pamiętał, ale przecież chodzi właśnie o to, żeby to było odruchowe ;) Dobre i dzisiejsze 50 km. Obawiałem się, że będę znacznie słabszy po kolejnej kilkudniowej przerwie od szosy, ale aż tak źle nie było. Kolejny raz przekonałem się też, że szybko można odzwyczaić się od któregoś roweru, bo po ostatnich dwóch wycieczkach na Authorze, dziś przez pierwsze kilka minut i zakrętów czułem się zdecydowanie nieswojo na Scottcie. Szybko jednak przypomniałem sobie, co i jak i dalej już było po staremu. Przez najbliższe 2 dni czeka mnie chyba kolejna wymuszona przerwa o szosy, bo w czwartek mało fajne zaliczenie. Chociaż w czwartek i piątek też może być ciężko o jakieś kręcenie, ale to się jeszcze zobaczy na bieżąco. Tymczasem zabieram się za malutkie przygotowania, bo czeka nas dziś jeszcze urodzinowe świętowanie w rodzinnym gronie ;)

05 czerwca 2011

Prawie jak powrót do korzeni

...korzeni rowerowych :) A chodzi o dzisiejszy i przedwczorajszy dzień, kiedy to wyskoczyliśmy z M na rowery. Do takich celów wciąż przydaje się mój poczciwy Author Solution SX z 2004 r., który to w czasach świetności i intensywnego użytkowania wyglądał tak:


Teraz zaś, w konfiguracji dostosowanej do spokojniejszej jazdy po raczej utwardzonej i równej nawierzchni prezentuje się (przyznam, że dość groteskowo ;)) tak:


Sporo wspomnień mnie łączy z tym rowerkiem. Wiele przejechanych kilometrów w diametralnie różnych warunkach - od zdychania w upałach do jazdy po śniegu czy w deszczu i po leśnych kałużach zakrywających piasty do połowy, o butach nie wspominając. Teraz jednak jestem na etapie szosy i tym dziwniej było znowu wsiąść na Authora po paru tysiącach kilometrów przerwy. Zupełnie inna pozycja, przełożenia czy prowadzenie roweru. Właściwie wszystko jest inne ;) Na początku ciężko mi się było przestawić. Przede wszystkim będę musiał poprawić trochę sytuację z ustawieniem klamkomanetek, bo obecne jest mordercze dla nadgarstków, ale może się z tym zejść nieco dłuższa chwila, bo trzeba będzie najprawdopodobniej trochę skrócić pancerze, a więc gratisowo będzie zabawa z linkami. No ale to w wolnej chwili. Przyznam, że nieco dziwnie czułem się jadąc sobie spokojnie z M te ok. 20 kilometrów z prędkością paręnaście km/h po ścieżce rowerowej :) Nie znaczy to, że czułem się gorzej - po prostu zdążyłem na dobre przywyknąć do zupełnie odmiennego stylu jazdy - ze zdecydowanie innymi prędkościami, po mniej lub bardziej zatłoczonej ulicy, w innej pozycji itd. Najwięcej problemów miałem chyba z przyzwyczajeniem się do braku SPDów. Stawiając nogę na pedale odruchowo chciałem wpiąć blok w pedał. Jeszcze bardziej było to chyba zauważalne przy zdejmowaniu z niego nogi - przekręcałem ją w bok, dokładnie tak, jak chciałbym się wypiąć ;) Dziwne uczucie. Tak samo na podjazdach (M podjechała dziś pod Belwederską, brawo! :)) czy po prostu w trakcie pedałowania - czasem stopy prawie spadały mi z pedałów, bo starałem się ciągnąć je piętą do góry... ;)

Przyznam, że fajnie (gdyby tylko nie te nadgarstki) było znowu wskoczyć na Authora. Co prawda czuć to, że jest nieco plastelinowy, ale nie odbiera to przyjemności z jazdy - żadnych sprintów przecież nie będę na nim uskuteczniał ;) W planach jest częstsza jazda z M, bo - podobnie jak lubi ogniska - lubi też jeździć na rowerze. A potem... Kupimy Jej śliczną szoskę w kwiatki i będziemy sobie dawać zmiany na stukilometrowych trasach!!! :D