31 lipca 2011

I etap 68. Tour de Pologne (Pruszków - Warszawa)

W przeciwieństwie do roku ubiegłego (a identycznie jak w roku 2008 i 2009 ;)), w tym udało mi się dotrzeć na I etap Tour de Pologne. Żałuję, że nie mogłem być na starcie etapu (przez co nie mogłem sobie upolować nazwisk takich jak chociażby Boonen, Nibali, Haussler, Sagan, Scarponi, Di Luca czy Popovych lub też naszych dzielnych Polaków ;)), bo wówczas można sobie zdecydowanie więcej popatrzeć, porobić zdjęć czy w ogóle lepiej poczuć atmosferę wyścigu. Tym razem pojawiłem się dopiero na pl. Trzech Krzyży w Warszawie przed wjazdem kolarzy na rundy. Dobre i 8 (bo tyle było okrążeń w tym roku) okazji do popatrzenia sobie na zawodowców. Zanim jednak owi zawodowcy, mym oczom ukazał się zawodowiec w nieco innej dziedzinie, a mianowicie Tomasz Jaroński (dwa lata temu też mu zrobiłem zdjęcie - jeszcze ktoś pomyśli, że jestem jakimś niebezpiecznym psychofanem ;)):


Nie bójmy się słów - pozdrawiam serdecznie! ;) Potem pojawili się już kolarze. Najpierw z 6-osobowej ucieczki, a potem peleton z ok. 2 minutami straty. O przebiegu wyścigu jednak nie będę pisał (może tylko o tym, że etap wygrał Niemiec Marcel Kittel ze Skil-Shimano i że w ucieczce było dwóch Polaków ;)). Jak zwykle, na nerwy działał mi nieco pan komentujący wyścig ;) Ja rozumiem, że przez x godzin może być ciężko mówić coś interesującego i przy okazji zabawiać publiczność, ale mógłby chociaż wcześniej opanować w stopniu podstawowym wymawianie nazw drużyn żeby nie było potem kwiatków typu likłigas-kanonDALE. W 2008 r. z kolei (nie wiem czy był to ten sam pan ;)) co chwilę słyszałem cooo zaaa gwiaaazdy, co za gwiaaazdy! Wtedy co prawda było kilka znanych nazwisk (jak chociażby Cancellara czy Schleckowie), no ale... Podobnie w tym roku, padło też stwierdzenie, że Tour de Pologne można uznać za przedłużenie Tour de France, bo wielu kolarzy jadących w TdF przyjeżdża potem ścigać się do nas. Dla kogoś niezbyt interesującego się kolarstwem to z pewnością fajna informacja, ale gdyby tak przyjrzeć się liście startowej, to... No właśnie - już tak różowo nie jest ;) Rozumiem, że niezłym pomysłem może być w Polsce promocja kolarstwa i samego wyścigu w ten właśnie sposób, jednak dla kogoś będącego w jakimś tam stopniu w temacie rzeczywistość przedstawia się już nieco inaczej. Kiepsko kojarzą mi się też relacje z poprzednich lat w naszych krajowych stacjach telewizyjnych, gdzie panowie komentatorzy sprawiali wrażenie jakby do końca nie wiedzieli co i jak i co chwilę wyrażali swój podziw odnośnie prędkości z jaką jadą zawodnicy (aaależ oni pędzą!). Na mnie też oczywiście robi to wrażenie, ale czasem brzmiało to niemalże jak czytanie znaków przestankowych z powodu braku czegoś ciekawszego do powiedzenia. Starczy może narzekania, bo nie o to mi tu chodziło - sam pewnie lepiej bym tego nie zrobił, takiego wyścigu bym w życiu nie zorganizował, ale byłoby po prostu miło, gdyby te aspekty też dało się jakoś poprawić. Nasz narodowy wyścig to niestety nie Giro czy Vuelta, na którym to pojawiałyby się naprawdę znane nazwiska, ale jak by nie było - bardzo (naprawdę!) się cieszę, że jest coś takiego jak Tour de Pologne. Dla takiego pospolitego, teoretyczno-praktycznego miłośnika kolarstwa jak ja to właściwie jedyna okazja w roku (można sobie niby pojechać za granicę na jakiś wyścig, ale...), żeby przyjrzeć się zawodowemu kolarstwu i całej tej kolarskiej otoczce z bliska i - co najważniejsze - na żywo. Oglądając relację w telewizji nie poczuje się pędu powietrza przy barierce spowodowanego jazdą ponad 150 kolarzy z prędkością w okolicach 50 czy 60 km/h. Nawet głupie (pomimo tego, że na dachach mają niejednokrotnie sprzęt warty xxx tys. PLN :)) samochody techniczne zagranicznych ekip w pewien sposób cieszą ;) To, że można zobaczyć na własne oczy grupę facetów pędzących na rowerach, których kojarzy się tylko z telewizji czy stron internetowych ma w sobie właśnie to coś, dla którego chce się tam po prostu być. Słynne rundy po mieście może i ze sportowego czy kolarskiego punktu widzenia nie są idealnym rozwiązaniem, ale dla kibica będącego na miejscu to naprawdę dobra rzecz. Gdyby nie one, przy jednorazowym przejeździe peletonu można sobie na niego popatrzeć przez jakieś 10 sekund, czasem mniej, a czasem więcej. 8 rund sprawia, że jest to możliwe przez... nieco ponad minutę...! :) Ale nawet dla tej minuty zamierzam dalej zjawiać się na warszawskich etapach wyścigu.

Poniżej kilka zdjęć. Niestety sprzęt jak i warunki nie pozwalały na zbyt wiele, ale jakaś tam pamiątka będzie. Tak jak w przypadku zdjęć ucieczki (z których to, biorąc pod uwagę usprawiedliwianie się z poprzedniego zdania, jestem całkiem zadowolony ;)) można jeszcze jakoś próbować walczyć z panoramowaniem, tak w przypadku większej grupy jest to już nieco trudniejsza sprawa, bo zanim ałtofokus dał sobie radę z ostrością, dana część grupy była już dawno kilkanaście albo i więcej metrów dalej. Dlatego też w przypadku zdjęć peletonu jest on najczęściej rozmazany, a ostrość jest na drugiej stronie ulicy ;) Zdjęcia podium też takie sobie, ale pan trzymający balony pewnie dostał taki rozkaz i tyle... ;) Więcej zdjęć tutaj.


2 komentarze:

  1. fajna relacja ja tylko mogłem w tv oglądać :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że się podobała ;) Chociaż było to raczej tylko przerzucenie na klawiaturę kilku spostrzeżeń. Myślę, że każdy sport można "odkryć na nowo", jeśli ogląda się go na żywo. W każdym razie polecam. Aż ciężko mi sobie wyobrazić, jak fajne musi być oglądanie rywalizacji na jakimś legendarnym podjeździe na TdF czy sprintu na Polach Elizejskich. Tyle, że tam nie ma pętli... ;) Tzn. na podjazdach, bo w Paryżu to i owszem, heh.

    OdpowiedzUsuń