Od rana było ponuro i myślałem, że z roweru też dziś nic nie wyjdzie. Właściwie pogoda się nie poprawiła i ciągle straszyło deszczem (tak jak i prognozy), ale pomyślałem, że jak będę czekał na piękne niebo, to się do końca wakacji nie doczekam. Pojechałem sobie więc bez jakiejś konkretnej trasy w planach. Skierowałem się jednak standardowo w stronę Bemowa i pierwszy dylemat miałem na skrzyżowaniu ul. Estrady i Arkuszowej - jechać w stronę Lasek czy prosto, tak jak zazwyczaj do Czosnowa. Sytuacja na drodze pomogła mi zdecydować i pojechałem prosto ;) Chciałem rozejrzeć się za jakimiś nowymi asfaltami w okolicach Łomianek, ale nic mi nie wpadło w oko. Pojechałem więc Rolniczą. Zastanawiałem się, do której miejscowości dojechać, żeby mieć siłę na powrót, bo dziś byłem zasilany skromnym obiadem i bananem. I nastawiałem się na coś ok. 60 km. Odniosłem wrażenie, że jadę pod wiatr, przez co z każdą mijaną miejscowością myślałem sobie e, to może jeszcze do następnej dojadę, powrót będzie z wiatrem to dam radę ;) Kiedyś już chyba zrobiłem podobnie, ale wtedy się troszkę przeliczyłem. Żeby nie było zaskakująco - tym razem było prawie tak samo :) Ale... Przed samym Czosnowem (bo do Czosnowa w końcu dojechałem, heh) dołączył do mnie szosowiec i spytał, dokąd jadę, na co odpowiedziałem, że tak naprawdę to właśnie zawracam. No to on na to, że to świetnie, bo on też. Mam chyba szczęście do spotykania ludzi, którzy mają podobną ilość czasu na rower i jadą w podobnym do mojego kierunku ;) Tym razem kolega z Powiśla. Chyba mi go Niebiosa zesłały ;) bo jak się szybko okazało, wcale nie było z wiatrem. Może dlatego, że dziś praktycznie nie wiał, a powietrze było gęste, a więc i nieco ciężko się przez to jechało. Widać muszę jeszcze poprawić moje meteorologiczne zdolności. Co dziwne, były też nawet dłuższe przebłyski słońca, a nie całkowite zachmurzenie i deszcz, jak mówili w różnych prognozach. W takim razie nie tylko ja muszę się poprawić w tej kwestii ;) Z jednej strony fajnie, że jechaliśmy we dwóch, bo zawsze to łatwiej. Z drugiej strony wyszło tak sobie, bo jednak do tempa nawet ok. tych 35 km/h jeszcze nie byłem do końca przygotowany po tak długiej przerwie. Pojechaliśmy kawałek obok siebie, pogadaliśmy, po czym stwierdziłem, że jednak może skorzystam z koła i trochę się schowam. Na szczęście droga jakoś szybko mijała. Czuć było ten miesiąc bez roweru. Czasem jechałem na granicy skurczów, ale ambicja nie pozwalała odpuścić, heh ;) Pokazałem koledze nowe asfalty (nowe jak nowe, w zimie już były) na ul. Trenów/Wiślanej i dojechaliśmy do wspominanego wcześniej skrzyżowania. Tam się rozdzieliliśmy i ja wróciłem po swojemu przez Bemowo, on natomiast przez Żoliborz ul. Arkuszową (swojego czasu też z niej czasem korzystałem i jest nawet sympatyczna, ale potem Wólczyńska już mi zdecydowanie mniej pasuje). Zmęczenie niestety dało się we znaki i jechałem 25 - 30 km/h. Na skrzyżowaniu Radiowej z Kaliskiego zrobiłem sobie króciutką przerwę na telefon w jedno miejsce i potem kręciło się już znacznie lepiej. Przyznam, że biorąc pod uwagę ten miesiąc przerwy i przedwczorajsze skromne 5 dyszek, to nie spodziewałem się, że dojadę w jednym kawałku do domu ;) Jakoś jednak dotarłem i jest w porządku. Mogłem tylko zjeść trochę więcej, ale kto wiedział, że przejadę 80, a nie 60 km? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz