27 lipca 2015

Szosa 26-07-2015 (100,20 km)

Wczoraj mogłem sobie wreszcie pozwolić na jazdę troszkę dłuższą niż to ostatnio bywało. Chciałem też trochę urozmaicić sobie trasę i pojechać jakimś nowym odcinkiem. Z powodu sobotniej, konkretnej burzy, niedzielna jazda o poranku stała pod malutkim znakiem zapytania, ale ostatecznie wszystko poszło zgodnie z planem. Zaskoczył mnie tylko jeden drobny szczegół... :)

Szczegół, o którym często wspominałem we wpisach z poprzednich miesięcy. Wiatr :) To, że na szosie wieje wcale mnie nie dziwi, ale z czystym sumieniem mogę chyba stwierdzić, że wczoraj wiało najmocniej spośród tegorocznych wypadów.

Wiało prosto z zachodu, a przez zdecydowaną większość pierwszej połowy trasy jechałem właśnie na zachód. Wiatr był na tyle silny, że momentami spowalniał mnie do 25 albo nawet 20 km/h.


Zdjęcia niestety nie oddają tego, jak mocno wiało, więc musicie uwierzyć mi na słowo, że waliło naprawdę konkretnie ;) Ot, pozostałość po burzy... Pocieszało mnie jednak to, że nogi dawały radę (jakkolwiek niskie by się te wspomniane prędkości nie wydawały ;)) i nie było żadnego kryzysu na horyzoncie. Może i coś dało te kilka warszawskich podjazdów, które ostatnio sobie zrobiłem...

Jechałem przez Stare Babice, Umiastów i Pilaszków. Za zakrętami, przed odbiciem na Radzików zauważyłem jadących z naprzeciwka dwóch kolarzy. Skręcili za mną i po chwili do mnie dołączyli. Odwróciłem się i jeden z nich stwierdził, że chętnie skorzysta z koła ;) Nie miałem nic przeciwko - uprzedziłem jedynie, że za szybko nie będzie :) Udawało mi się jednak mimo wiatru trzymać około 30 km/h i podciągnąłem kolegów do Wawrzyszewa. Kolejny raz nogi pozytywnie mnie tego dnia zaskoczyły. Dopiero jak zwolniliśmy przed skrzyżowaniem, zorientowałem się, że to chłopaki z Legionu. Odbili w prawo na Rochaliki, ja natomiast miałem w planach jazdę nowym odcinkiem.

Może nie tyle nowym, co przejechanym dotychczas tylko raz, przy okazji jednej z ubiegłorocznych jazd ze starobabicką ekipą. Wtedy wówczas, bardziej niż na trasie skupiałem się na kole osoby jadącej przede mną, więc przed wyjściem musiałem jeszcze szybko rzucić okiem na mapę ;) Udało mi się nie pogubić, a i przekonałem się, że ten odcinek jest naprawdę przyjemny.

Mianowicie, z Wawrzyszewa nie odbijałem jak zwykle w prawo, ale pojechałem prosto na Pass.


Mając przed sobą most i znak z napisem Pass, od razu pojawiło mi się w głowie skojarzenie z jedną ze scen z Władcy Pierścieni ;) Przejechałem przez Górną Wieś, za Nową Górną odbiłem w prawo i przejechałem przez mostek nad Utratą.


W Cholewach pojechałem w prawo w kierunku Gawartowej Woli i po chwili dojechałem do bardziej mi już znanej drogi. Skierowałem się w lewo na Zawady i Pasikonie, po czym dojechałem do Łazów, a więc i DW580.

Na liczniku miałem równe 50 kilometrów i po odbiciu w prawo w kierunku Warszawy wiatr przestał stanowić problem - przez większość drogi powrotnej wiał już przeważnie w plecy, dzięki czemu utrzymywałem sobie przyjemne 30 - 45 km/h. Przez moment nawet nieco dziwnie się poczułem, bo dotychczas słyszałem prawie tylko szum w uszach ;)

W Kampinosie skręciłem w prawo na Podkampinos i wróciłem do drogi prowadzącej przez Gawartową Wolę i Czarnów.


Od Leszna wróciłem już tą samą drogą, którą jechałem w tamtą stronę. Niby tak samo, a jednak zupełnie inaczej za sprawą wiatru w plecy ;) Dzięki temu też, droga powrotna minęła naprawdę szybko.

Po powrocie do domu, na liczniku była praktycznie okrągła setka. Muszę przyznać, że jestem zadowolony z tego wypadu. Nogi się nie poddawały, sił starczyło do końca, a biorąc pod uwagę wiatr wiejący w twarz przez pierwszą połowę trasy, mogę uznać (z przymrużeniem oka, rzecz jasna), że zrobiłem wczoraj pięćdziesięciokilometrowy podjazd ;)

4 komentarze:

  1. Bardzo fajna trasa, ogólnie wszystkie twoje trasy są świetne. Bardzo dobre relacja. Masz potenicjał
    Niestety nie w pełni wykorzystany. Weź przejdź na własną domenę, lub chociaż jakiś porządniejszy serwis (wordpress.com czy cba.pl), częściej dodawaj wpisy nie w postaci relacji z wycieczki. Załóż profil na facebooku i instagramie. Zaczij jeździć na zjazdy blogerów. Umieść na stronie adwardsy i zacznij zarabiać. Nawet jeśli nie zarobisz za dużo to i tak warto dla samej przyjemności blogowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki za miłe słowa!

      Dzięki też za rady odnośnie "profesjonalizacji" bloga. Założyłeś jednak, że każdy blog ma być blogiem - że tak to nazwę - we współczesnym znaczeniu tego słowa. Jestem świadomy wszystkiego o czym piszesz, niemniej jednak po prostu nie do końca jest to moim celem (i nie do końca mam czas "na więcej"). To tak w skrócie, aczkolwiek dzięki jeszcze raz za dobre chęci. Kto wie, może jeszcze kiedyś wizja mi się odmieni...? ;)

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Też kiedyś chciałem prowadzić bloga rowerowego, ale po jakimś czasie uświadomiłem sobie , że nie sprawia mi to aż takiej radości jak jazda na rowerze.
      Ty jednak piszesz dużo lepiej od mnie. Rozumiem Ciebie.

      Usuń
    3. Mi przyjemność sprawia właściwie jedno i drugie, jednak priorytet ma jazda :) To też po części wyjaśnia to, o czym pisałem wcześniej - jeżeli mam akurat trochę czasu, to wolę go wykorzystać na szosę niż na "siedzenie przy komputerze". Jeżeli wolnego czasu jest więcej niż potrzeba na jazdę + wpis, a i mam w głowie coś do napisania, pojawia się wówczas jakiś inny temat niż relacja z wypadu :) Raczej nie działa to w drugą stronę.

      Cieszę się, że te moje wypociny się podobają, zapraszam oczywiście po więcej :)

      Pozdrawiam!

      Usuń