Tak jak wspomniałem w ostatnim wpisie, w najbliższy weekend najprawdopodobniej nie będzie mi dane wyskoczyć na rower. Poza tym, pogodowi szamani straszą jakimś deszczem w nadchodzących dniach. Trzeba więc było wprowadzić plan awaryjny i pójść na pewien kompromis - zrobić kilka dyszek, ale po ciemku :) Akurat dziś mogłem sobie czasowo pozwolić na taki wypad, więc nastawiłem się na niego już na początku tygodnia. W związku z tym, od rana mnie solidnie nosiło i odliczałem tylko aż wsiądę na rower i ruszę.
Zgodnie z przewidywaniami, zanim wróciłem z pracy zrobiło się już kompletnie ciemno. Nie są to wymarzone warunki do jazdy, ale plan był, więc trzeba go było zrealizować ;) Odpowiednia muzyka powędrowała do ucha i ruszyłem przed 19. Postanowiłem pojechać do Czosnowa, bo po drodze nie trzeba się wyjątkowo często zatrzymywać na światłach, a latarni zazwyczaj nie brakuje.
Od początku bardzo fajnie mi się jechało. Musiałem zwolnić na dwóch czy trzech kompletnie czarnych odcinkach bez latarni - niezbyt mocne światło sigmy i światła co jakiś czas mijających mnie samochodów troszkę pomagały, ale nie powiem żebym odczuwał wyjątkowy komfort psychiczny, kiedy nie widać za bardzo pobocza czy linii oddzielającej pasy ;)
Nieciekawa sytuacja spotkała mnie na skrzyżowaniu ul. Estrady z Wólczyńską. Leciałem akurat Estrady, kiedy z Wólczyńskiej (podporządkowanej) wyjechał jakiś samochód. Najpierw podjechał do skrzyżowania, zatrzymał się, po czym najwidoczniej stwierdził, że zdąży przede mną i ruszył. Ponieważ najpierw się zatrzymał, ja nie zwalniałem. Skończyło się tak, że wyjechał prosto przede mnie, dałem po hamulcach, tylne koło wpadło na moment w poślizg, ale udało mi się utrzymać. Odpuściłem hamulce i odbiłem szybko w prawo, mijając go o jakiś metr. Było o tyle niewesoło, że na liczniku miałem 40 km/h. Gość nawet się nie zatrzymał tylko beztrosko pojechał dalej. Cieszę się, że tylko na mojej irytacji się skończyło, bo nie chciałbym się rozsypać na początku sezonu...
Potem na szczęście obyło się bez przygód. Rolniczą leciało mi się całkiem przyjemnie. Nie jest jakoś rewelacyjnie oświetlona, ale jest oświetlona w ogóle, praktycznie na całej długości od Łomianek aż do Czosnowa. W Czosnowie zrobiłem sobie (a właściwie rowerowi) pamiątkowe zdjęcie w tak pięknych okolicznościach przyrody:
Na rondzie zawróciłem. Jadąc Rolniczą, w obie strony udało mi się praktycznie cały czas trzymać powyżej 32 km/h. Do Cancellary jeszcze mi troszeczkę brakuje ;) ale jak na czwarty wypad w tym roku - dla mnie fajnie.
Wracając, postanowiłem odbić w Mościskach w lewo w Arkuszową żeby uniknąć jazdy częściowo nieoświetloną Radiową. Przedostałem się przez Bielany na Bemowo i dokręciłem sobie jeszcze parę kilometrów na Radiowej (na oświetlonym fragmencie ;)).
Chociaż warunki do jazdy były takie sobie to bardzo się cieszę, że nic nie stanęło na przeszkodzie i mogłem sobie dziś wyskoczyć po pracy. Zawsze to parę dyszek w nogach więcej, a i widzę, że forma zaczyna jakkolwiek wracać. Będzie zatem co szlifować w kolejnych miesiącach ;)
Przypadkowo tu trafiłem, ale podobnie jak Tobie zdarza mi się pedałować po zmroku. W zeszłym roku kupiłem Trustfire Z6 + uchwyt na kierownicę. Do tego porządne bateryjki Panasonica i światła lepsze niż w nowym maluchu a przy tym nikogo nie rażę. Mebel na kierownicy dość duży, ale zakładam tylko jak jadę wieczorem lub spodziewam się, że mnie mrok zastanie. Bateria Panasonica w najjaśniejszym trybie starcza na 2h.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Marek
Hej!
UsuńWielkie dzięki za informację. Po zmroku jeżdżę co prawda "w ostateczności", ale jeżeli dojdę do wniosku, że czas rozejrzeć się za czymś mocniejszym, wezmę Z6 pod uwagę (wówczas może nie ograniczałby mnie już brak latarni na trasie ;)). Po cichu liczę jednak na to, że wkrótce jazdy po zmroku będzie coraz mniej i nawet po pracy będzie można jeszcze pokręcić chwilę "w promieniach słońca".
Dzięki za odwiedziny, pozdrawiam,
Paweł