30 marca 2015

Szosa 28-03-2015 (80,40 km)

Ponieważ weekend był dość pracowity, a mamy już poniedziałek, najwyższy czas cofnąć się do soboty ;) W ubiegłym tygodniu po cichu liczyłem, że pomimo mało optymistycznych prognoz na weekend, deszcz jednak nie spadnie. Temperatura mogła sobie spadać, byle z nieba nie leciało żadne dziadostwo ;) Tak naprawdę, jeszcze w piątkowy wieczór nie wiedziałem czy w sobotę rano wyruszę na szosę. Standardowo, o 9 rusza ekipa ze Starych Babic i zależało mi na tym żeby się przyłączyć, bo dawno nie jeździłem w grupie. Założyłem, że w nocy z piątku na sobotę przestanie padać i usnąłem z zamiarem wstania chwilę po 7.

Założenie okazało się całkiem dobre, bo rano nie padało i wyglądało na to, że drogi są suche. Termometr pokazywał 8°C, więc temperatura też była całkiem przyzwoita. Pobudka jednak chwilę mi się opóźniła, więc zjadłem trochę za szybko (i może trochę za mało) i wyszedłem dopiero o 8:50. Zamiast na spokojnie się rozkręcić, musiałem niestety od razu przycisnąć trochę mocniej, ale jakoś udało mi się dojechać na miejsce zbiórki w te 10 minut i na szczęście nie zobaczyłem pustego placu przed kościołem ;)

Frenkwencja nie była powalająca (może prognozy zniechęciły? ;)), ale i tak było fajnie, bo razem było 5 osób: Witek, Michał, Kuba, Trochan i ja.

Pojechaliśmy przez Strzykuły na Leszno. W Wąsach odbiliśmy na Witki i tzw. zakręty. Trzymaliśmy 30 - 35 km/h. Wiało trochę w twarz z zachodu, ale na szczęście do huraganu było daleko. Dopiero w Witkach polecieliśmy chwilę z wiatrem w plecy. Później znowu kawałek pod wiatr. Tempo było tak spokojne, że Witek ze znudzenia aż usnął z przodu:


Nie nie, tempo było ok, tylko ja zrobiłem zdjęcie w złym momencie - biorę to na siebie ;) Przejechaliśmy przez Leszno i skierowaliśmy się na północ w stronę Czosnowa. Tu już było nieco mocniej i jechaliśmy 35 - 45 km/h. Na fałdach w okolicy Kępiastego/Łubca grupa nam się troszkę porwała (nie wiem czy podczas zjazdu czy podjazdu, bo byłem akurat z przodu), ale na równym się zjechaliśmy i dalej kręciliśmy już razem. W Aleksandrowie zjechaliśmy z DW579 i wiejskimi drogami polecieliśmy w kierunku Augustówka.


Poznałem przy okazji całkiem przyjemny odcinek - jeżdżąc samemu, zawsze jechałem cały czas prosto aż do ul. Wojska Polskiego. W sobotę skręcilismy w lewo w Brzozówce, skąd też dojeżdża się do Wojska Polskiego, aczkolwiek nieco wcześniej. Od momentu zjazdu z DW579 tempo troszkę się uspokoiło. Była też nieformalna strefa bufetu ;)


Jadąc Prostą pod lekki wiatr byłem akurat z przodu i starałem się trzymać chociaż te 35 km/h. Dla Witka (albo Michała - nie pamiętam dokładnie) było to chyba jednak zbyt wolno, bo postanowił przycisnąć do 40 km/h, co na parę minut mnie rozłożyło. Zmiana trochę za bardzo dała się we znaki moim nogom i nie miałem za bardzo czym gonić. Zostałem kawałek z tyłu. Trochan zwolnił trochę i próbował mnie podciągnąć, ale dopadł mnie chwilowy kryzys i nawet ten miły gest nie pomógł. Koledzy jednak za rondem zwolnili i dałem radę dołączyć. Jednak brakuje jeszcze czasem siły i kilometrów w nogach, ale mam nadzieję, że z czasem się jeszcze rozkręcę.

Dalej polecieliśmy standardowo Rolniczą w stronę Łomianek. Tu też trzymaliśmy 35 - 40 km/h i na szczęście jechało mi się już całkiem dobrze. Trochan odbił kawałek przed Łomiankami, Michał kawałek za. Witek z Kubą chcieli jeszcze dokręcić do stówki i rozdzieliliśmy się na skrzyżowaniu Estrady i Arkuszowej. Mi niestety kończył się powoli limit czasowy, więc podziękowałem chłopakom i pojechałem już dalej sam Radiową.

Muszę przyznać, że byłem całkiem pozytywnie zaskoczony swoją formą, o ile w ogóle mogę o takiej pisać. Obawiałem się trochę, że odpadnę dość szybko, a ostatecznie wyszło całkiem fajnie (pomijam ten chwilowy kryzys przed Czosnowem ;)). Może dlatego, że nie było zbyt dużo skoków i konieczności łatania po drodze...? Tempo było dość równe, co (w moim przypadku) nie znaczy, że było nudno :) Średnia 33 km/h. Ujechałem się właściwie w sam raz. Tak naprawdę, czułem nawet na koniec lekki niedosyt, bo trochę sił pod koniec wróciło i gdyby nie goniący czas, chętnie dokręciłbym sobie jeszcze trochę kilometrów. No ale i tak super, że wyszło jak wyszło. Dawno nie jeździłem w grupie, a to jednak zupełnie inna bajka niż samotne wypady. Jak wróciłem, na termometrze było już 12°C. Cieszę się, że rano się jednak zebrałem, bo gdybym został w domu, na pewno bym żałował straconej pogody. Szosa zaliczona, pozostała część soboty minęła mi na myciu okien i innych, równie atrakcyjnych, wiosennych porządkach ;)

4 komentarze:

  1. Zazdroszczę jazdy w grupie, odkąd moje córki rozjechały się po Polsce, mogę tylko pomarzyć (no, chyba, ze mnie koledzy z Gryflandu raz na jakiś czas przygarną, ale jakoś tak pechowo najczęściej jadą w odwrotnym kierunku)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pawełku miałeś napisać coś o nowym liczniku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak... Biję się w chudą pierś i chociaż może to zabrzmieć nieprawdopodobnie - wciąż o tym pamiętam. Czasu ostatnio jest jednak nie do końca tyle ile by się chciało, a jeśli już jest to staram się poświęcać go na jazdę, co z kolei potem opisuję ;) Na usprawiedliwienie mogę jedynie dodać, że mam już przebrane i przygotowane zdjęcia oraz jakieś luźne notatki do licznikowego wpisu - pozostaje więc ubrać to wszystko w jakieś mniej lub bardziej składne zdania, co zamierzam w najbliższej przyszłości uczynić. Proszę o jeszcze chwilę cierpliwości (aczkolwiek nie obiecuję też nie wiadomo jakich fajerwerków) :)


      Pozdrawiam!

      Usuń