12 grudnia 2012

Mały krok do przodu

Po moich ostatnich rozważaniach na temat braku czasu na rower, postanowiłem zrobić cokolwiek w kierunku poprawy tej jakże dramatycznej sytuacji. Wczoraj przytargałem trenażer do mieszkania, a dziś po pracy przyprowadziłem ukochanego Scotta, żeby doprowadzić go nieco do porządku, bo biedak ostatnio trochę się przykurzył, a i jakieś lekkie błotko zalegało na dolnej rurze i sztycy. I kurczę... Nawet samo wyczyszczenie go sprawiło, że poczułem się rowerowo lepiej (on z pewnością też, co nie?). Niby głupia rzecz, a wystarczyła chwila kontaktu z moim szosowym ulubieńcem i nie wyobrażam sobie jak miałbym się z nim pożegnać. No cóż, może jestem dziwny, śliniąc się tak do roweru - nie zaprzeczam :) Jednak to, że złożyłem go sam od początku do końca, że przejechałem na nim ileś tam kilometrów, że jeździ się na nim świetnie i że jest taki, jaki od dawna planowałem złożyć sprawia, że trudno byłoby go ot tak, po prostu sprzedać. Tak więc, na razie jestem wyleczony z jakichś zmian. Jak widać, dużo nie trzeba było - i dobrze :) Niestety, dziś nie dałem rady pokręcić, więc spróbuję uskutecznić to jutro, chociaż jakieś tam plany na popołudnie już są, więc i jutro może nie wypalić... Pozostaje się nie poddawać ;) Muszę jeszcze nasmarować łańcuch, bo chociaż trochę kilometrów do założenia drugiego zostało, tak dłuższa (3 miesiące przed ślubem :)) przerwa zbyt dobrze na niego nie wpłynęła. A głupio byłoby, gdyby coś trzeszczało w czterech ścianach. Może to i lepiej, bo skończę pewnie buteleczkę białego Finish Line'a, który to do końca mi jednak nie podpasował. Co za ironia, że rok temu dostałem od Mikołaja flaszkę Rohloffa i nie miałem jeszcze okazji się do niej dobrać, a tegoroczne Święta za pasem... Zajrzę też na szybko do tylnej przerzutki, bo wydaje mi się, że coś ostatnio opornie wrzucała łańcuch na większe zębatki. Zostanie zmiana opony i polowanie na choćby godzinkę kręcenia nogami w miejscu. Szkoda, bo od momentu zakupu pulsometru nie miałem czasu zająć się bliżej tym tematem, strefami itd., przez co mały czarny kolega trochę się marnuje... Miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle, szkoda.

No nic, jakiś tam pierwszy krok w celu rozruszania nóg zrobiłem. Niedużo, ale na pewno więcej niż ostatnio. Chociaż w sumie nietrudno jest zrobić coś więcej niż nic... :>

3 komentarze:

  1. Powiem krótko: podziwiam :) Mnie na trenażer po prostu brakuje zapału - nie potrafię wysiedzeć w miejscu, a w tym sezonie swój trenażer po prostu pożyczyłem koledze.

    Dopóki traktowałem rower jako narzędzie do treningu, trenażer jakoś akceptowałem - było to niezbyt miłe, ale potrzebne uzupełnienie cyklu treningowego. Odkąd jeżdżę dla przyjemności, po prostu nie znajduję dla niego miejsca w moim rowerowym świecie.

    Mimo to życzę przyjemnego kręcenia :) Dla rozrywki polecam fragmenty wyścigów - nic nie mobilizuje lepiej! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluje! U mnie szoska stoi w pokoju lecz niestety nie mam pieniędzy na trenażer, a pokręciłoby się nogami trochę dla zdrowia słuchając przy tym Pink Floydów;) Trzymam kciuki i życzę wytrwałości w postanowieniu!

    P.S. Czy od zawsze na MTB masz giętą kierownicę? Jeżdżę na prostej 580mm ale nie czuję by była to wygodna opcja i zastanawiam się nad zmianą na coś giętego w rozmiarze 620mm. Niestety ciężko znaleźć w sieci jakąś sensowną informację. Jeśli jeździłeś na obu, napisz proszę jakieś spostrzeżenia...

    OdpowiedzUsuń
  3. @wgrzeszkowiak:

    Powi... Tzn. napiszę tak - dla mnie też nie jest to jakaś powalająca przyjemność, bardziej traktuję to jako jakiekolwiek rozwiązanie lepsze od braku jazdy w ogóle... Pewnie, że jeśli jest możliwość pokręcenia trochę "na żywo" to dostarczy to większej ilości wrażeń, w końcu na rowerze jeździ się m.in. dla poczucia prędkości, wiatru we włosach i much na zębach ;)


    @nikt:

    Tak, muzyka w znacznym stopniu ułatwia sprawę, a już najbardziej tak jak napisał Wojtek - fragmenty wyścigów albo jakieś filmy o kolarstwie - wtedy można połączyć przyjemne z pożytecznym :)

    Tak, niestety od zawsze jeździłem na giętej... Tzn. od zawsze, od kiedy jeżdżę w miarę "świadomie". Nie mam więc żadnego porównania, sorry. Chyba, że może być porównanie do baranka ;)


    Dzięki za wsparcie, jak na razie jednak wszystko układa się jakoś pod górę i nie po mojej myśli :/ "Życie jest ciężkie" ;)

    OdpowiedzUsuń