Miałem sobie napisać jakiś dobijający tekścik o tym, jak mi ostatnio brakuje roweru, jak siedzę do wieczora w pracy i nie mam czasu dosłownie na nic. Miałem już nawet pokaźną ilość linijek na ten jakże ponury temat, ale pomyślałem, że nie ma co smęcić - są pewnie tacy, co mają gorzej. Oczywiście, chciałbym mieć więcej wolnego czasu dla żony, na rower, mieć trochę wolnego czasu w ogóle. Przesadą byłoby chyba napisanie, że to zbyt wyidealizowane, bo człowiek ponoć nie samą pracą żyje (a chyba przynajmniej nie powinien, chociaż słyszy się przecież od jakiegoś czasu, że teraz takie czasy), ale może trzeba się pogodzić z tym, że to już nie młodzieńcze lata (ojojoj, ależ ja już jestem stary! ;)) i na rozrywkę nie ma tyle czasu, ile by się chciało. A rower ma niestety do siebie to, że wymaga czasu. Bez czasu jest tylko płacz i cierpienie, ot co... ;) Myślę sobie o tym ostatnio i kombinuję, jak można by ten problem pokonać i różne rozwiązania przychodziły mi już do głowy. Od lekkiego odrestaurowania Authora i lepszego dopasowania pod siebie (bo ciągle jakoś mi niewygodnie), po kupno nowego sprzętu (jak już wspominałem, po głowie chodzi mi od jakiegoś czasu cross - ba, wybrałem już nawet konkretny model ;>). Myślę jednak, że te przeróżne pomysły przychodzą do mojej pustej głowy w znacznej części dlatego, że brakuje mi po prostu samej jazdy i szukam innego sposobu na kontakt z rowerem. Za każdym razem, gdy wsiadam na szoskę po przerwie (a ostatnimi czasy praktycznie każda jazda jest niestety po przerwie), ciężko mi sobie wyobrazić, że mógłbym z tego zrezygnować. Może więc nie ma się co dołować i pozostaje czekać cierpliwie, aż trochę wolnego czasu pojawi się gdzieś tam na horyzoncie i pojawi się okazja na zrobienie kilkudziesięciu kilometrów? Męczy mnie to strasznie, bo ciągnie mnie do roweru, a mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że ostatnio po prostu nie było jak. Jakimś wyjściem z sytuacji byłyby pewnie dojazdy do pracy, jednak jakoś ciągle nie mogę się do tego przekonać, a i przeszkodę stanowiłyby pewne względy organizacyjno-logistyczne. Postaram się więc na razie zrobić cokolwiek z moim coraz skromniejszym rowerowym życiem i spróbować choć w minimalnym stopniu wyjść z kryzysu ;) Jestem pełen podziwu dla mojej M, że znosi moje marudzenie i dzielnie mnie wspiera (sama nawet zachęcała mnie do kupna nowego roweru!), hehe. Nieco pocieszające jest to, że coraz mniej zostaje nam do zrobienia w mieszkaniu i być może z tego powodu będzie wkrótce troszkę więcej czasu na cokolwiek. I już wkrótce (wkrótce, ekhm...) dzień będzie dłuższy i pogoda lepsza. Chociaż i tak główną przeszkodą jest wciąż praca, w której doszło mi ostatnio sporo obowiązków. Pozostaje się cieszyć, że praca w ogóle jest i mieć nadzieję, że nastaną dla mnie jeszcze lepsze rowerowo czasy. Odnoszę tylko wrażenie, że piszę to zdanie po raz n-ty... ;)
Trochę to smutne, jak człowiek poddaje się presji i zaczyna pracować, goniąc za jakimiś wirtualnymi celami, którymi i tak nie ma czasu się nacieszyć.
OdpowiedzUsuńNie żebym Ciebie teraz krytykował, bo sam robię podobnie, a nawet kiedy mam luźniejsze chwile, na własne życzenie szukam sobie zajęć ;) Niemniej ten pęd jest dość dziwny.
Na dłuższą metę tak się nie da. Kiedyś trzeba przestać. Tylko kiedy, skoro kolejne wirtualne cele na horyzoncie tak kuszą?
Myślę, że gdy się na prawdę czegoś chce to nie ma rzeczy niemożliwych, a czasy nastały takie że z kim by człowiek nie chciał pogadać to ciągle słyszy : "nie mam czasu!". Najważniejsze jest nie dać się zwariować i wybrać sensowne priorytety by potem nie żałować dlatego u mnie na 1 miejscu są bliscy, na 2 pasja czyli rower potem jeszcze kilka rzeczy a dopiero potem kasa... Ustalaj jakieś gole i dąż do ich realizacji czy ma być to jazda 1x na tydzień czy wymarzone wakacje rowerowe...
OdpowiedzUsuń@wgrzeszkowiak:
OdpowiedzUsuńOj tak, powiem Ci szczerze, że trochę inaczej wyobrażaliśmy sobie życie po ślubie... Spoko, nie odebrałem tego w ten sposób, ale tak naprawdę dopiero teraz widzę, co znaczy "nie mieć czasu" - wcześniej po prostu "nie miałem czasu" przeważnie, jak czegoś nie chciało mi się robić. Jestem pewien, że teraz nie miałbym problemu ze znalezieniem sobie zajęcia w luźniejszych chwilach - tych mi po prostu ostatnio brakuje, a kolejka rzeczy do zrobienia (tych z kategorii nieobowiązkowych ;)) ciągle rośnie ;)
@nikt:
Nie twierdzę, że coś jest niemożliwe :) Pewnie, dałbym prawdopodobnie radę pójść na rower po pracy, ale godzina byłaby z pewnością niekoniecznie rowerowa, a spać też kiedyś trzeba. Zrobić coś do jedzenia też trzeba, jakieś inne obowiązki też są i tak dzień za dniem ucieka, niestety. Tym bardziej teraz, kiedy dni są krótkie.
Priorytety mamy w takim razie chyba takie same - nie zamierzam robić nie wiadomo jakiej kariery, ale jak by nie patrzeć - skądś pieniądze na utrzymanie siebie i żony trzeba mieć (no i na nowe części do roweru! ;)), spędzać z nią czas też się chce i jak zostaje trochę czasu na rower, to jest i rower. Tak to mniej więcej wygląda w moim przypadku :)
@Paweł
OdpowiedzUsuńTo chyba kwestia potrzeby samorealizacji. Te wirtualne cele po prostu nas pociągają, tak jak Kolumba pociągała Ameryka. Czym? Ano samym tym, że istnieje, jest TAM i można do niej dopłynąć!
Stawianie przed sobą wyzwań jest chyba częścią ludzkiej natury. Sami wzbudzamy w sobie niedosyt tylko po to, żeby poczuć w pewnym momencie chwilę przyjemności, kiedy na moment się nasycimy. I tak w kółko... nawet jeśli czasami są to cele nieroztropne, to któż z nas nie robił rzeczy nieroztropnych tylko dlatego, że miał na nie ochotę? :-)
Doświadczeń z życiem w małżeństwie nie mam :-) Jednak po kilku latach wspólnego mieszkania mam wrażenie, że tego szoku na początku po prostu nie da się nie przeżyć. W końcu nagle zmienia się wszystko w życiu i trzeba po prostu poprzestawiać sobie mnóstwo spraw. I choć możemy z tego zrezygnować i nikt nas do tego nie zmusza, to najwidoczniej gra jest warta świeczki, skoro sami się na to zdecydowaliśmy i chcemy w tym trwać :-) Wszystkiego dobrego dla Was - a w szczególności: poukładania sobie czasu w nowej rzeczywistości :-)
Tak, to chyba to. Lubię jazdę na rowerze m. in. właśnie z powodu tej późniejszej satysfakcji, kiedy uda się w jakiś tam sposób pokonać swoje słabości i np. wrócić "o własnych siłach", kiedy w brzuchu pusto, do domu zostało jakieś 30 km, a temperatura lata w okolicach -x stopni i prawie w ogóle nie czuć już palców u rąk i nóg ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się (aczkolwiek nie żebym Ci źle życzył ;)) w takim razie, że nie jestem sam z tym "przestawianiem życia". Widocznie tak ma być i jakoś się z tym trzeba uporać :)
Teraz pogoda taka, że na szosie i tak się nie pojeździ (sól na drogach, temperatura, szybko robi się ciemno, chociaż są tacy co i tych warunkach robią 2-godzinne treningi), więc aż tak nie ma czego żałować. Ale co Ci polecam i co sam uskuteczniam w weekendy - 45min-1godz jazdy na góralu po lesie. Nie więcej bo szkoda płuc. Jest to cudowny sposób na odstresowanie. A te półtorej godziny ze wszystkim (ubieranie, rozbieranie, kąpanie) to na prawdę nie dużo.
OdpowiedzUsuńSam pracuję od 5 lat w zawodzie, kończyłem studia dzienne pracując na 4/5 etatu od 4 roku studiów, w ostatnim roku w zimę robiłem kursy weekendowe, co prawda nie mieszkam jeszcze ze swoją dziewczyną, ale jestem w stanie poukładać sobie jakoś wszystko czasowo, tak żeby w sezonie z 3 razy w tygodniu pojeździć po te 2 godzinki. Pracuję na pełen etat, ale na szczęście nie muszę zostawać po nocach. Mam nadzieję, że będziesz miał troszkę więcej czasu i że chociaż ta praca, którą wykonujesz jest warta tylu wyrzeczeń.
Na zachętę, kilka fotek z lasku bemowskiego.
PS: nie kupuj crossa, kup fajnego górala!!!
https://fbcdn-sphotos-a-a.akamaihd.net/hphotos-ak-prn1/21685_3547472100564_1467750492_n.jpg
https://fbcdn-sphotos-d-a.akamaihd.net/hphotos-ak-ash4/483503_3547472420572_1578397655_n.jpg
https://fbcdn-sphotos-b-a.akamaihd.net/hphotos-ak-prn1/45099_3547472060563_1114178000_n.jpg
Jak jeszcze miałem troszkę więcej czasu, to zdarzało mi się pojeździć na szosie w zimie - wybierałem jednak tylko dni, w które było sucho, bo nie trzeba wówczas było czyścić roweru po powrocie, a i sól nie stanowiła problemu ;)
OdpowiedzUsuńW zimie na MTB też miałem okazję bywać i zgadzam się, że to świetna sprawa :) Nawet nie tyle chodziło o dystans (chociaż pamiętam, jak w liceum zdarzało mi się robić kilkudziesięciokilometrowe trasy, z czego część prowadziła przez las, w którym było widać tylko to, co widoczne było na tle śniegu kilka metrów przed kołem - oj, miło powspominać :)), co o poruszanie się na świeżym powietrzu. Można sobie było świetnie wyrobić równowagę, bo czasem jechało się przez głęboki śnieg kilka km/h :) Może i warto byłoby do tego wrócić? Tylko trzeba by dostosować nieco Authora (zwłaszcza opony ;)).
Fajnie, że udawało/udaje Ci się godzić rowerek z codziennością. Mam nadzieję, że mi też uda się z biegiem czasu jakoś wszystko "uporządkować" i wówczas na rower znajdzie się parę chwil. Chociaż chyba właśnie szeroko pojęte "zajmowanie się domem" zabiera sporo czasu. Czekam na dłuższe dni a na razie jest jakikolwiek postęp - właśnie przytargałem trenażer do mieszkania :>
Pozdrowienia!
PS. Hehe, to ciągle stoi pod znakiem zapytania, chociaż na razie staram się mimo wszystko nie rozstawać z szosą :)