05 czerwca 2011

Prawie jak powrót do korzeni

...korzeni rowerowych :) A chodzi o dzisiejszy i przedwczorajszy dzień, kiedy to wyskoczyliśmy z M na rowery. Do takich celów wciąż przydaje się mój poczciwy Author Solution SX z 2004 r., który to w czasach świetności i intensywnego użytkowania wyglądał tak:


Teraz zaś, w konfiguracji dostosowanej do spokojniejszej jazdy po raczej utwardzonej i równej nawierzchni prezentuje się (przyznam, że dość groteskowo ;)) tak:


Sporo wspomnień mnie łączy z tym rowerkiem. Wiele przejechanych kilometrów w diametralnie różnych warunkach - od zdychania w upałach do jazdy po śniegu czy w deszczu i po leśnych kałużach zakrywających piasty do połowy, o butach nie wspominając. Teraz jednak jestem na etapie szosy i tym dziwniej było znowu wsiąść na Authora po paru tysiącach kilometrów przerwy. Zupełnie inna pozycja, przełożenia czy prowadzenie roweru. Właściwie wszystko jest inne ;) Na początku ciężko mi się było przestawić. Przede wszystkim będę musiał poprawić trochę sytuację z ustawieniem klamkomanetek, bo obecne jest mordercze dla nadgarstków, ale może się z tym zejść nieco dłuższa chwila, bo trzeba będzie najprawdopodobniej trochę skrócić pancerze, a więc gratisowo będzie zabawa z linkami. No ale to w wolnej chwili. Przyznam, że nieco dziwnie czułem się jadąc sobie spokojnie z M te ok. 20 kilometrów z prędkością paręnaście km/h po ścieżce rowerowej :) Nie znaczy to, że czułem się gorzej - po prostu zdążyłem na dobre przywyknąć do zupełnie odmiennego stylu jazdy - ze zdecydowanie innymi prędkościami, po mniej lub bardziej zatłoczonej ulicy, w innej pozycji itd. Najwięcej problemów miałem chyba z przyzwyczajeniem się do braku SPDów. Stawiając nogę na pedale odruchowo chciałem wpiąć blok w pedał. Jeszcze bardziej było to chyba zauważalne przy zdejmowaniu z niego nogi - przekręcałem ją w bok, dokładnie tak, jak chciałbym się wypiąć ;) Dziwne uczucie. Tak samo na podjazdach (M podjechała dziś pod Belwederską, brawo! :)) czy po prostu w trakcie pedałowania - czasem stopy prawie spadały mi z pedałów, bo starałem się ciągnąć je piętą do góry... ;)

Przyznam, że fajnie (gdyby tylko nie te nadgarstki) było znowu wskoczyć na Authora. Co prawda czuć to, że jest nieco plastelinowy, ale nie odbiera to przyjemności z jazdy - żadnych sprintów przecież nie będę na nim uskuteczniał ;) W planach jest częstsza jazda z M, bo - podobnie jak lubi ogniska - lubi też jeździć na rowerze. A potem... Kupimy Jej śliczną szoskę w kwiatki i będziemy sobie dawać zmiany na stukilometrowych trasach!!! :D

2 komentarze:

  1. o nie! na rowerku lubię jeździć, a i owszem ale albo po lesie albo ścieżkami rowerowymi i pod warunkiem, że nie ma psów w pobliżu :D a na szoskę, NAWET w kwiatki nie dam się namówić :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, dobrze dobrze, popracujemy nad tym jeszcze... :D A może Trek, na którym jeździł Armstrong na TdF 2009? Ozdobiony prawdziwymi skrzydłami motyli, sprzedany za jedyne 500 000 $ :D O taki: http://www.highsnobiety.com/news/wp-content/uploads/2009/07/trek-stages-damien-hirst-bike-1.jpg :)

    OdpowiedzUsuń