01 listopada 2015

Szosa 31-10-2015 (77,64 km)

Piękna jesienna pogoda i wiatr - tak w skrócie mógłbym opisać sobotnie szosowanie. W przeciwieństwie do wypadu środowego, tym razem mogłem cieszyć się słońcem i tym, że widać było więcej niż tylko to, co oświetlają latarnie i pozostałe światła miasta. A, nawiązując do pierwszego zdania, było na co patrzeć.

Co prawda początkowo aura była raczej z gatunku tych depresyjno-jesiennych niż zachwycająco-jesiennych, a to za sprawą mgieł, których rano było jeszcze całkiem sporo nad okolicznymi polami.


Temperatura też nie rozpieszczała, bo było 7°C, jednak z każdą chwilą słońca było coraz więcej i spośród mgieł wyłaniało się coraz więcej jesiennych barw.


Zdecydowałem się na tę samą trasę, którą tydzień temu jechałem z Pawłem, a więc na pętlę przez Pilaszków, Witki, Wawrzyszew, Cholewy i Leszno. Kiedy jechałem przez Witki, zadzwonili do mnie rodzice, bo jadąc na cmentarz w Pawłowicach, mijali w Lesznie kilkunastoosobową grupę kolarzy (z Babic, jak mniemam :)). Ponieważ z Pawłowic do Cholew jest tak zwany rzut beretem to umówiliśmy się, że zdzwonimy się jak będziemy bliżej celu. Pojechałem więc dalej przez wspomniane miejscowości, a jechało mi się naprawdę wspaniale - głównie za sprawą wiatru, który wiał w plecy, i dzięki któremu leciałem sobie bez większego wysiłku 35 - 40 km/h.



Chwilę przed przejazdem przez mostek nad Utratą (z którego zrobiłem powyższe zdjęcie), widziałem samochód rodziców skręcający w prawo na skrzyżowaniu :) Jadąc przez Cholewy zatrzymałem się na momencik żeby uwiecznić kolejną porcję jesiennych barw i fragment zniszczonej przydrożnej kapliczki:



Zadzwoniłem do rodziców i okazało się, że zaraz będą ruszać z cmentarza i kierować się w stronę Warszawy. A że tak jak ja mieli jechać przez Gawartową Wolę to umówiliśmy się, że będziemy jechać swoim tempem i gdzieś po drodze siłą rzeczy się spotkamy.


I tak się też stało - rodzice dość szybko mnie dogonili, zjechaliśmy na pobocze i pogadaliśmy sobie parę minut. Ot, fajne nieplanowane spotkanie w nietypowych okolicznościach :) Pamiątkowe zdjęcie oczywiście było, ale ono niech zostanie w rodzinnych archiwach ;)

Powrót był już zdecydowanie mniej przyjemny niż pierwsza połowa trasy... Wiatr mnie solidnie sponiewierał i skutecznie utrudniał jazdę powyżej 30 km/h. Mogę być jednak o tyle zadowolony, że nie dopadł mnie żaden kryzys i pomimo tego standardowego już utrudnienia nogi się nie poddawały. Droga powrotna co prawda nieco mi się dłużyła, ale ładne jesienne widoki naokoło trochę rekompensowały walkę z wiatrem. Po drodze minąłem kilku kolarzy oraz - między Strzykułami a Wieruchowem - kilkunastoosobową grupę. To już raczej nie były Babice, chociaż kto wie - może druga runda...? ;)

Sobotni wypad mogę uznać za jak najbardziej udany. Pogoda była świetna (na wiatr w twarz przez prawie 40 kilometrów przymknę oko, bo jak by nie było, w tamtą stronę pomagał ;)), jechało mi się dobrze, a i po drodze było jakieś urozmaicenie w postaci krótkiego spotkania z rodzicami. Pozostaje mi dalej trzymać kciuki za pogodę i ilość wolnego czasu... :)

2 komentarze:

  1. Witam. Jest możliwy jakiś kontakt z Panew w celu porozmawiania o Naszej chorobie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam :) O ile to "dogodna" forma, poleciało zaproszenie na Hangoutach. Jestem do dyspozycji, aczkolwiek nie jako jakiś "Pan" - imię w zupełności wystarczy ;)

      Usuń