28 listopada 2015

Szosa 26-11-2015 (42,06 km)

Podobnie jak w środę, w czwartek również wyskoczyłem po pracy na cztery dyszki. Kolejny raz po mieście, kolejny raz 0°C i ciemność. Taki mamy klimat ;)

W czwartek też pokręciłem się bez konkretnego celu. Trasa zbliżona do środowej, chociaż tym razem odpuściłem sobie podjazdy i zastąpiłem je kilkoma kilometrami po mojej rodzinnej dzielnicy - Ochocie. Pamiętam, jak musiałem się przebijać przez pół miasta żeby dojechać do tras, po których jeżdżę dziś - miałem zawsze zagwarantowaną nieco przydługą rozgrzewkę i rozjazd wśród samochodów... ;)

To, co chyba najbardziej irytuje przy okazji jazdy po mieście to światła, które zazwyczaj w najmniej dogodnym momencie zmieniają się na żółte lub czerwone ;) Człowiek się rozkręca do jakiejś przyzwoitej prędkości, utrzymuje ją przez chwilę, po czym widzi na horyzoncie wspomniane dwa kolory, które zwiastują spadek prędkości do zera i ponowne wchodzenie na jakiekolwiek obroty. +5 do szybszego zużycia bloków ;) aczkolwiek jeżeli wiem, że niedługo zaświeci się zielone to staram się nie wypinać. Szlifowanie techniki i potencjalna rozrywka dla kierowców, którzy będą mogli mieć ubaw aż po same paszki widząc rozłożonego na drodze szosowca, który nie zdążył się wypiąć ;) Co jak co, ale przez te dziesięć lat jazdy w SPDach zdarzyło mi się tylko raz leżeć z ich powodu i dokładam wszelkich starań żeby nie poprawiać tego wyniku :)

Bezpośrednią (i może nawet jeszcze bardziej irytującą od ciągłego stawania i ruszania) konsekwencją stawania na światłach jest to, że uciekają przez nie po prostu kilometry. Jadąc pustą wiejską drogą można by w tym samym czasie przejechać ich dobre kilka albo i więcej. A w czwartek czas był akurat dość ważnym czynnikiem, bo po powrocie czekało na mnie jeszcze sprzątanie mieszkania :) Nie ma jednak co narzekać - dobrze, że i tak mogłem poświęcić trochę czasu na jazdę na świeżym powietrzu (w przypadku tego warszawskiego to nieco paradoksalne określenie :)).

Podczas czwartkowego wypadu również odpuściłem sobie zdjęcia. Tym razem wróćmy może pamięcią do sierpnia, kiedy termometry wskazywały między 30 a 40°C i wtedy z kolei można było ponarzekać na zbyt wysokie temperatury. Poniżej zdjęcie właśnie z sierpniowego wypadu do Góry Kalwarii:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz