16 listopada 2015

Przyszedł ten czas...

...kiedy wypadałoby wyciągnąć trenażer. Od pewnego czasu pogoda jest naprawdę marna. Jak nie leje, to przynajmniej mżawka. Drogi mokre i śliskie, a do tego jest tylko kilka stopni na plusie i wieje niemiłosiernie. Tak naprawdę, temperatura i wiatr jest do zniesienia. Nie odpowiada mi jedynie mokry asfalt, za sprawą którego cały rower jest potem upstrzony impresjonistycznymi błotnymi wzorami, a napęd chrzęści niczym żwir w zębach (nie żebym kiedyś próbował). Gdybym nie pracował to spoko. Mógłbym sobie rano iść na rower, a potem czyścić sprzęt do oporu. Ale jest inaczej ;) Chwilowo (bo mam cichą nadzieję, że jeszcze jakieś suche dni się wkrótce trafią) pozostaje więc plan awaryjny w postaci kręcenia w domu.


Chcąc uniknąć kompletnego rozleniwienia nóg (dwa tygodnie temu ostatni raz jeździłem, bomba...) wyciągnąłem niebieskie ustrojstwo na światło dzienne. Wziąłem też matę, o której pisałem na początku roku. Zmieniłem oponę. Założyłem stare rowerowe portki. Żeby przygotowań nie było, broń Boże, za mało, postanowiłem podregulować jeszcze tylną przerzutkę. W końcu dosiadłem scotta i mogłem znowu cieszyć się (ha, żarcik!) jazdą. Chociaż nie jest to moja ulubiona forma spędzania czasu na rowerze (uwierzycie?!) to muszę przyznać, że nie było tragedii. Jakoś bardzo nie cierpiałem, mimo tego, że towarzyszyła mi tylko muzyka, a nie jak ubiegłej jesieni/zimy różne treningowe filmiki z YouTube'a. Nogi troszkę się poruszały, jakieś tam zmęczenie się pojawiło. Jak mawiał trener z reklamy jednej z sieci fast foodów - no i fajnie :)

Chociaż zakładam, że w tym roku będzie mi jeszcze dane pokręcić po prawdziwym asfalcie, to przynajmniej na razie jakakolwiek alternatywa jest. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma... ;)

6 komentarzy:

  1. ['] biedny Ty... Albo, jak kto woli, brawo Ty, że masz w sobie tyle samozaparcia!

    Tak to niestety jest, że kupujemy rowery tak fajne, że potem żal je ubrudzić - to chyba jakiś zaklęty krąg. Choć muszę przyznać, że odkąd wyposażyłem się w przełajówkę, moje życie stało się jakby prostsze ;)

    Konserwacja roweru ograniczyła się do wody pod (rozsądnym) ciśnieniem i smarowania, a rower tego typu z delikatnymi "cieniami" po błocie na ramie czy kołach wygląda jeszcze bardziej sexy ;) W dodatku różnice w jakości sprzętu są znacznie mniej odczuwalne - nie ma cudów, jak rower zalepi się błotem, nawet Durasie czy Redy nie pomogą, więc można bez żenady zapakować Tiagrę, a i tak cieszyć się jak dzieciak :D

    Z tego co wiem, okolice stolycy to wymarzony teren dla przełajówki, więc z serca polecam!


    Serdeczności!

    WG

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kogóż to moje oczy widzą zza okularów? Witam Pana serdecznie! :)

      O, czyli jednak sprawiłeś sobie przełajówkę? Brawo Ty! :D Pamiętam, jak kilka lat temu wspominałeś, że chodzi (jeździ ;)) Ci intensywnie po głowie. Mogę zapytać co to za maszyna?

      Coś jest w tym co piszesz. Konserwacją authora też zajmuję się powiedzmy "z przymrużeniem oka", ale jednak szosa musi lśnić! ;) Tym bardziej, porównując do przełaju - to jakby zestawiać F1 z offroadem - przełaj z założenia jest brrrudny! :D Czyszczenie i czas to jedna sprawa, druga to to, że w ciemnościach jeździ mi się tak sobie (nawet po jakoś tam oświetlonym mieście, ekhm... "stolycy" ;)), więc gdyby dorzucić do tego śliski asfalt, mogłoby czasem być niewesoło. Wczoraj znowu pokręciłem trochę na trenażerze i kolejny raz byłem pozytywnie zaskoczony. Długo się co prawda nie katowałem, ale staram się urozmaicać sobie kręcenie - trochę spokojniej, trochę mocniej, w siodełku, w pedałach, dolny, górny chwyt, jedna noga, druga noga i jakoś nawet leci. Mi oczywiście i tak do trenowania jako takiego baaardzo daleko, ale chcę po prostu mieć jakikolwiek kontakt z rowerem w "tych trudnych czasach" ;) Niemniej jednak dzięki za świeczkę, a ze zmieszczeniem kolejnego roweru niestety byłby pewnie problem :)

      Dzięki za odwiedziny, pozdrawiam!

      Usuń
    2. Tak, to ja! Zawsze obecny duchem i regularnie czytający, choć nie zawsze komentujący :)

      Sprawiłem sobie Ridleya X-Ride - zbudowałem go w wiekszości na komponentach zdjętych z Felta. Wiem, to nie to samo co szosówka, ale z miłym zaskoczeniem stwierdzam, że asfalcie hula aż miło - biorąc poprawkę na moją słabą nogę i coraz mniejsze zacięcie do "urywania sekund", niemal nie zauważam różnicy (no dobra, wyższy środek ciężkości jest nieco zauważalny). Za to świadomość, że mogę szwendać się gdzie dusza zapragnie, bo w najgorszym wypadku przekulam się kilka kilometrów po żwirze czy piachu, jest bezcenna :D

      Cieszę się, że potrenowałeś! Oby tak dalej. Nie od dziś wiadomo, że moc latem bierze się z żmudnego kręcenia zimą, więc sezon zapowiada się dobrze :))

      Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Dzięki, to dla mnie zaszczyt! ;)

      Aaa, czyli Felt posłużył za dawcę organów... Najważniejsze, że jesteś zadowolony ze zmiany. Nie ukrywam, że w przełajowych modelach kompletnie nie siedzę, ale z tego co zdążyłem się na szybko zorientować to nie "pierwsza lepsza" rama (zresztą Ciebie bym o taką nie posądzał... ;)), a zresztą fakt, że to Ridley mówi sam za siebie :) Mam nadzieję, że czeka Cię na nim wiele przeprzyjemnych kilometrów. Świadomość, o której piszesz na pewno jest pozytywna. Chociaż jazda na szosówce jest świetna, to jednak nawierzchnia jest solidnym ograniczeniem/czynnikiem mającym duży wpływ na przyjemność z jazdy. Może po zakończeniu mojej pseudokolarskiej pseudokariery ;) wsiądę na coś mniej wyspecjalizowanego. Między innymi właśnie dla tej świadomości. Teraz takie czasy, że już nie ma tylko jakichś prostych "szosówek" i "górali". Są wynalazki typu "fitness bike" i lansowane od jakiegoś czasu "gravel bikes". Jak by na to od marketingowej strony nie patrzeć, to rozwiązanie wydaje się być może i niegłupie pod kątem prędkości/wygody/uniwersalności. Nawiązując w tym miejscu do "urywania sekund" i "mocy" to jestem jeszcze trochę rozerwany w tej kwestii. Z jednej strony wiem, że jeżdżąc tyle ile jeżdżę i jak jeżdżę, żadnych imponujących wyników raczej nie osiągnę i mogę z tym żyć, a z drugiej jednak gdzieś w środku chciałoby się widzieć jakikolwiek progres. Albo przynajmniej brak regresu. Prowadząc "normalne" życie nie zawsze jest możliwość regularnego i systematycznego treningu, więc staram się przynajmniej w miarę możliwości "jeździć", nawet nie "trenować". Frajda jest, prosem nie będę, a z kolei jak pojawia się jakaś wymuszona przerwa i potem trzeba się w pewnym stopniu rozkręcać na nowo żeby być w stanie trzymać znowu te 35 czy więcej km/h, a nogi ledwo wykręcają 30 km/h to jednak trochę demotywuje. I nie chodzi tu tylko o cyferki, ale radochę z jazdy. Trenażer ma chociażby trochę pomóc utrzymać formę. Rewelacji się nie spodziewam, ale staram się jakkolwiek próbować... No, chyba troszkę się rozpisałem za bardzo ;)

      Dzięki jeszcze raz za komentarz i do usłyszenia! Miłego przełajowania :)

      Usuń
  2. Witam. Bez przesady z tą kiepską pogodą - narazie nie pada co dnia a temperatura jest jeszcze dosyć wysoka. Jeżdżę dość sporo rowerem po Warszawie i jeśli nawet lekko popada to rower mam czysty bo mam zamontowane błotniki. Co prawda coś tam zawsze pobrudzi ramę roweru ale nie mam zamiaru rezygnować z roweru bo się zrobiło zimno i deszczowo. To tak jak wiele osób biegających mówi, że nie można zimą trenować ale zima to idealny okres na utrzymanie kondycji oraz zahartowanie organizmu na wszelkie choróbska. Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam :) Miałem na myśli głównie sytuacje, w których deszcz padał akurat wtedy kiedy mógłbym wieczorem (a obecnie 18 kiedy najwcześniej wracam z pracy to już "wieczór" ;)) zrobić parę kilometrów. Temperatura, jak napisałem, jakoś bardzo mnie nie odstrasza. Szczerze mówiąc, kręcenie się szosówką po mieście (poza miastem niestety słabo z latarniami, a moja lampka nie świeci jak latarnia morska ;)) w deszczu do końca mnie nie przekonuje, parę razy to przerabiałem. Błotników niestety nie mam. Z roweru nie rezygnuję - obecnie korzystam z niego po prostu w nieco innej formie ;)

      Pozdrowienia :)

      Usuń