09 października 2015

Nie ma tego złego...

Wczoraj miałem iść na rower... Tak jak wspomniałem w ostatnim wpisie, chciałem najpierw założyć drugi łańcuch i podregulować tylną przerzutkę. Ponieważ jednak okazja do jazdy pojawiła się dość niespodziewanie, a i powrót z pracy wydłużył mi się do prawie dwóch godzin, musiałem chwilowo odpuścić sobie zmianę łańcucha. Aż tak tragicznie jeszcze nie pracował i szkoda byłoby na to czasu, bo do domu dotarłem i tak dopiero przed 19. Smar nie zdążyłby wniknąć elegancko między ogniwa i w ogóle bez sensu ;)

Postanowiłem jednak zajrzeć do przerzutki. Byłem pewien, że zajmie to mniej niż pięć minut - obstawiałem szybką poprawę naciągu linki i w drogę. Rower szybko powędrował na stojak. Równie szybko okazało się też, że tak łatwo nie będzie. Przerzutka ciągle pracowała źle i, co dziwne, nie było w tym żadnej logiki. Zwiększanie naciągu wcale nie poprawiało przerzucania łańcucha na większe zębatki i odwrotnie. Kilkukrotne odkręcanie i przykręcanie linki, sprawdzenie maksymalnego wychylenia przerzutki w obie strony... Nic. A może hak jest krzywy? Też nie. Irytacja rosła a czas leciał. Miałem już przygotowane ciuchy, lampki i resztę drobiazgów, więc wszystko było gotowe do jazdy. Poza rowerem, a to jednak trochę komplikuje :)

Stwierdziłem, że muszę odpuścić wieczorne kilometry - tylko bym się irytował niesprawną przerzutką, a i tak czekała mnie taka sobie, kilkudziesięciokilometrowa jazda w ciemnościach. Nie zamierzałem natomiast odpuszczać tematu przerzutki, bo uparta ze mnie bestia i pewnie i tak nie dawałoby mi to spokoju. Tym bardziej, że w weekend miałem w końcu po długiej przerwie móc znowu pojeździć w dzień (wow!). Szkoda byłoby więc nie skorzystać z okazji z powodu jakichś technicznych przeszkód.

Pomyślałem, że może to wcale nie kwestia przerzutki jako takiej. Sprawdziłem końcówkę linki w klamkomanetce i okazało się, że jedno włókno było lekko zagięte. Zapaliła mi się czerwona lampka :) Spróbowałem wyciągnąć linkę bardziej, ale nie było tak łatwo, bo jakby się zablokowała. Jakoś się jednak udało i wszystko stało się jasne:


Komentarz wydaje się zbędny :) Cóż, przynajmniej wiedziałem, co było przyczyną całego zamieszania... Nie miałem niestety zapasowej linki, sklepy były już pozamykane, więc temat przerzutki musiałem chwilowo odpuścić. Korzystając z okazji, założyłem za to drugi łańcuch i poczęstowałem go Rohloffem żeby przez noc wszystko się ładnie wchłonęło.

Dziś po pracy natomiast zahaczyłem o Legion i drogą kupna nabyłem dwie linki przerzutkowe, jedną hamulcową (awaryjnie; mieli zresztą tylko jedną...) i pancerze z końcówkami. Po powrocie do domu zabrałem się za tylną przerzutkę - założyłem nową linkę, wymieniłem pancerze, i - tym razem - wyregulowałem całość w kilka minut. Korzystając z zamieszania pomyślałem, że załatwię przy okazji przednią przerzutkę, bo w tym przypadku linka i pancerze też dawno nie były wymieniane. Poszło równie szybko i przynajmniej na sucho wszystko pracuje wyjątkowo przyjemnie. Zobaczymy jak będzie w trakcie jazdy, a o tym mam nadzieję przekonać się już jutro...

Ostatecznie, może i lepiej że tak się wszystko potoczyło. Straciłem co prawda kilkadziesiąt kilometrów, ale przynajmniej są na pokładzie nowe linki i pancerze, nic się niespodziewanie nie urwie w trakcie jazdy (mam nadzieję :)), a i łańcuch będzie cicho i płynnie pracował. Okablowanie hamulców na razie wygląda i pracuje całkiem nieźle, chociaż może np. przy okazji wymiany owijki wymienię i to. Na razie czas na test terenowy przerzutek... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz