18 kwietnia 2015

Szosa 18-04-2015 (81,28 km)

Dzisiejsza jazda stała pod znakiem zapytania. A właściwie pod dwoma znakami zapytania. Pierwszego byłem świadomy od kilku dni - ICM pokazywał, że dziś od ok. 11 ma solidnie padać. Drugi znak zapytania pojawił się zaś dopiero dziś rano. Ubiegły tydzień był dość męczący, przez co w piątkowy wieczór, po nastawieniu prania (m.in. rowerowych ciuchów) chciałem się chwilę zdrzemnąć. Padliśmy z żoną na kanapie i... obudziliśmy się dopiero dziś rano :) Obudziłem się tak naprawdę nieco przypadkiem, bo niestety nie nastawiłem budzika. Była 6:45. Mokre ciuchy przeleżały w pralce całą noc :) Czym prędzej wrzuciłem je na grzejnik, chociaż tak naprawdę ciągle nie byłem przekonany żeby jechać. Grupa ze Starych Babic rusza o 9, a ja po wyjęciu prania jeszcze na chwilę padłem, wskutek czego wstałem dopiero ok. 8. Ciągle nie byłem zdecydowany żeby jechać, ale pomyślałem, że skoro jeszcze nie pada, a już wstałem to warto zaryzykować. Czym prędzej wziąłem się za ładowanie akumulatorów w kuchni żeby mieć na czym jechać. Szybko przesuwające się ciemne chmury za oknem ciągle straszyły, ale starałem się być optymistą ;) No i ruszyłem.

Od razu dał o sobie znać silny wiatr. Skutecznie obniżał temperaturę, którą pokazywał termometr - 10°C. Obstawiałem, że jeśli pod starobabickim kościołem stawią się tamtejsi killerzy to z uwagi na tempo i siłę wiatru mogę długo nie pożyć. Dojechałem do Babic punktualnie. Było nas pięciu, więc frekwencja nie za wysoka. Pozostali może skusili się na Tour de Warsaw (przy dzisiejszych warunkach naprawdę współczuję) albo zniechęcili się prognozami. Oprócz mnie był Mirek, Trochan i jeszcze dwóch Kolegów (i znowu dziś miałem problem z imionami - Łukasz i Staszek?).

Pojechaliśmy w kierunku Leszna. Wiało naprawdę mocno. Na premii w Wólce nikt nie skoczył. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie przycisnąć mocniej, ale stwierdziłem, że lepie zostawić siły na późniejszą walkę z wiatrem. Jechaliśmy na zmianach w miarę stałym tempem. Za Zaborowem odbiliśmy w lewo na Witki. Trochan dał ładną zmianę pod 50 km/h. Dojechaliśmy do zakrętów. Z przodu był akurat Mirek, który dzielnie cisnął pod wiatr ok. 35 km/h. Byłem zaraz za nim, ale na chwilę puściłem koło i dostałem od razu taki podmuch w twarz, że momentalnie zwolniłem. Jakbym przywalił w ścianę... :) Koledzy doszli do Mirka i trochę uspokoiliśmy tempo. Pojechaliśmy dalej przez Radzików, Białuty, Wawrzyszew, Rochaliki i Walentów.


Na otwartych przestrzeniach wiało naprawdę mocno i przez sporą część trasy jechaliśmy wachlarzem, ustawiając się zależnie od kierunku wiatru. Trzymaliśmy 30 - 35 km/h, bo więcej było po prostu utrzymać wyjątkowo ciężko, a trzeba było jeszcze jakoś wrócić. Na szczęście nikt nie miał dziś parcia na bicie rekordów prędkości ;)

Kawałek przed Lesznem zaczęło kropić, po czym deszczyk przeszedł w grad. Wesoło. Trochę nas obsypało, ale na szczęście po chwili grad odpuścił i do końca jazdy nic już z nieba nie spadło.

W Lesznie Trochan odbił do siebie w kierunku Łomianek, my we czterech skręciliśmy w lewo w stronę drogi na Białutki. Wiatr przeszkadzał już teraz nieco mniej. Po drodze nawet dało się jakoś porozmawiać.


Przejechaliśmy standardowo przez Pilaszków, Pogroszew i Strzykuły. W Wieruchowie Kolega na bullsie pojechał prosto, a my odbiliśmy w lewo na Stare Babice. Z kolei na rondzie na DW580 ja z Mirkiem pojechaliśmy prosto, a ostatni Kolega odbił w lewo ;)

Pogadaliśmy jeszcze jadąc sobie rozjazdowym tempem. Na skrzyżowaniu Kocjana i Lazurowej odbiliśmy w lewo w stronę WATu. Jechałem za Mirkiem, kiedy zdarzyła się mało przyjemna sytuacja... Przejeżdżając przez tory tramwajowe, które w tym miejscu przecinają ulicę pod kątem, przednie koło roweru Mirka utknęło w nich i zaliczył on groźnie wyglądający upadek na pobocze, które w tym miejscu jest wyjątkowo nieprzyjemne (ubity piach i wystające z niego kamienie). Nie zdążyłem do końca wyhamować i przejechałem po przednim kole - leżącego już - mirkowego roweru. Udało mi się jednak jakoś utrzymać i czym prędzej podjechałem do Mirka. Spytałem czy wszystko gra i poprosiłem żeby usiadł albo się położył. Zabrałem jego rower z drogi, jakaś pani zapytała z samochodu czy może pomóc. Na szczęście nie było potrzeby. Skończyło się na otarciach, podartych spodenkach (nowych...) i pękniętym kasku. Całe szczęście, że go miał. Wiadomo, szkoda sprzętu, ale najważniejsze, że skończyło się takich stratach. Wygląda na to, że nowe ciuchy mają magiczną moc powodowania upadków... W grudniu sam zaliczyłem glebę jadąc w mało dotychczas używanym stroju ;) Wystarczy chwila nieuwagi... Przejechaliśmy dziś z Mirkiem całą trasę, wiało jak nie wiem co, niejednokrotnie dyktował naprawdę niezłe tempo, po czym pech dopadł go praktycznie na sam koniec. Dzielnie się jednak pozbierał i zaczęliśmy spokojnie jechać dalej. Upewniłem się, że da radę dojechać do domu i rozdzieliliśmy się na rondzie na Radiowej.

Pomimo tej mało fajnej przygody na koniec udało się dziś zaliczyć naprawdę fajny, choć wietrzny, trening. Obyło się bez skurczów jak w ostatnią sobotę ;) a i mam wrażenie, że czwartkowa jazda też trochę mi dała. Super, że nie padało tak jak według prognoz miało padać. Jeżeli zostałbym w domu, pewnie bardzo bym żałował straconej pogody. Dożyłem dziś do końca, więc wypad można uznać za udany ;)

8 komentarzy:

  1. Niestety kolega który miał wywrotkę nie jest jedyną ofiarą tych torów. Parę lat temu mój kolega miał wywrotkę w tym samym miejscu. Przeszlifował po asfalcie kilkanaście metrów. Na poboczu leżały jakieś płyty zbrojone bo coś tam remontowali i nabił się ramieniem na pręt od zbrojenia. Pręt rozharatał mu ramię tak że skóra zwisała rozpłatana a krew sikała. Trzeba było wezwać pogotowie. W szpitalu poszyli go i założyli kilkanaście szwów.

    Ja na podobnych, idących w poprzek, pieprzonych torach w Sochaczewie, też miałem nieprzyjemny wypadek. Tory wąskotorówki położone beznadziejnie, znacznie ponad powierzchnię asfaltu. Efekt: pęknięty kask, biodro oszlifowane do mięcha, szlify na kolanie, barku i paru innych miejscach. Gdyby nie kask to z pewnością szyli by mi głowę bo grzmotnąłem okolicą skroni o asfalt z całej siły.

    Inny kolega jeżdżący bez kasku miał szyty łeb w kilkunastu miejscach po upadku na torach na Obozowej.

    Niestety tory w poprzek to bardzo duże niebezpieczeństwo dla kolarzy i należy na nich zachować szczególną ostrożność i w miarę możliwości atakować je pod kątem 90 stopni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytając tego typu wspomnienia na myśl przychodzi tylko popularne "sport to zdrowie"... Współczuję. Dobrze jednak, że mimo różnych przygód dalej możemy jeździć. Potwierdza się tylko to, że jazda bez kasku - wbrew temu co niektórzy piszą czy mówią - naprawdę może się źle skończyć.

      Widząc tory zawsze staram się podjechać do nich tak żeby przejechać je właśnie pod odpowiednim kątem (albo do lewej albo prawej krawędzi pasa) - jak najbardziej zbliżonym do 90 stopni. Co jak co, ale szosowe opony są najbardziej podatne na "wykolejenie" (albo raczej "wkolejenie"...).


      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Dodam od siebie, że ostatnie co pamiętam to wpadające w tor koło i lot przez prawe ramię :) potem na chwilę zgasło światło i wstaję z jakiegoś piachu. W kasku po prawej stronie mam wybitą dziurę, więc wygląda na to, że przywaliłem w jakiś kamień, poza tym z przodu na środku duże pęknięcie i rozczepienie - kask spełnił swoje zadanie. Jak wstałem, to czułem że zdrowo przywaliłem głową w podłoże. Czułem się trochę tak jak w filmach wojennych gdy obok wybucha pocisk, dzwoni Ci w uszach, wszystko jest rozmyte i powoli zaczyna do Ciebie dochodzić co się dzieje.:):) Ostatecznie (nie licząc strat w sprzęcie) to bez tragedii, poobcierane udo i przedramię, trochę zadrapań i mocno stłuczony bark:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wyglądało to fajnie... Może prędkość nie była zbyt duża, ale wcale nie musi być żeby solidnie się poobijać. Nie chcę myśleć, jak by się cała ta historia skończyła, gdybyś uderzył w ów kamień (a jest tam chyba właśnie jeden większy drań) "gołą" głową. Początkowo miałem skręcać z Kocjana w prawo w stronę domu - może lepiej, że razem odbiliśmy w stronę WATu? :) Rower cały? Wyglądał całkiem nieźle, ale może zauważyłeś coś "na spokojnie" w domu? A swoją drogą - wspominałeś chyba, że za jakiś czas będziesz szukał nowego...? ;)


      Wracaj do zdrowia i do zobaczenia!

      Usuń
    2. W kupie raźniej, zwłaszcza na torach ;) dobrze, że nie wylądowałeś na mnie ;) Na rowerze tylko otarcia, trochę doczyścić musiałem bo strasznie dużo piachu zebrał z pobocza.

      Usuń
    3. Mało brakowało, a bym wylądował ;) To by już jednak było za dużo "szczęścia" :)

      Usuń
  3. Też leżałem 3 lata temu na Obozowej, nawet nie poczułem jak wpadło w tor! Poza poobcieranym sprzętem nic mi się nie stało, ale mogło być nie wesoło bo sporo aut jeździło. Od tamtej pory mam uraz do torów. Zwalniam i staram się przednie koło ustawić prostopadle do torów na moment przejazdu, dziwnie to wygląda. Spośród moich znajomych jeszcze paru tam leżało.
    Janek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bywa zdradliwe to dziadostwo... Lepiej może żeby dziwnie wyglądało niż żebyś znowu miał lądować na ziemi. Tak jak piszesz, samochody jadące z tyłu też mogą "pogorszyć" sytuację. Dobrze jednak, że na otarciach się skończyło.

      PS. Dawno się nie widzieliśmy w Babicach - jeszcze przygotowania do ślubu czy już "po"? :)


      Pozdrowienia!

      Usuń