20 grudnia 2014

Szosa 20-12-2014 (80,52 km)

Jakiś czas temu pojawił się pomysł żeby razem z kolegą z pracy - Pawłem - wyskoczyć wspólnie na rower. Paweł szerzy rowerową propagandę dojeżdżając na swoim crossowym cubie do pracy oraz trzaskając kilometry po Kampinosie, a poza tym przymierza się do kupna szosówki :)

Dzisiejszy wypad stanął jednak pod znakiem zapytania, bo wczoraj do późnego wieczora walił deszcz i chociaż prognozy mówiły, że dziś nie powinno padać przez większość dnia, to sytuacja ogólnie kiepsko wyglądała. Rano okazało się jednak, że jest sucho i całkiem ciepło, bo 6°C. Wiał natomiast wyjątkowo silny wiatr. W planach mieliśmy przejechanie ok. 40 - 50 km, więc wybraliśmy się w stronę Leszna. Przejechaliśmy przez Stare Babice, Lipków, Mariew i Zaborów.

Wiało faktycznie bardzo mocno. Na dodatek przez większość drogi w stronę Leszna - prosto w twarz. Miało to jednak jedną pozytywną stronę - z powrotem miało wiać w plecy... Jechaliśmy spokojnym tempem, bez ciśnienia na bicie jakichś rekordów prędkości (no, tylko pod Zaborów sobie skoczyłem ;)). Trochę pogadaliśmy, aczkolwiek całkiem skutecznie utrudniał to wiatr (strasznie szumiało i były zakłócenia na linii :)) i samochody, których o dziwo było dziś całkiem sporo na drodze.

W Lesznie odbiliśmy na południe. Wiatr w twarz zamienił się więc na wiatr boczny. Przez większość tego odcinka musiałem lekko przechylać rower w prawo żeby utrzymać w miarę prosty tor jazdy ;) Po odbiciu w lewo na Białutki zaczęła się wreszcie przyjemna jazda. Wiatr, który dotychczas tylko przeszkadzał, wiał teraz idealnie w plecy, dzięki czemu utrzymanie ok. 35 km/h nie wymagało większego wysiłku. Żeby było jeszcze przyjemniej, wyszło nawet słońce!


Droga powrotna minęła więc całkiem szybko. Na drogach równoległych do DW580 ruch był już znacznie mniejszy, więc i można było troszkę więcej porozmawiać. Po drodze spotkaliśmy kilku szosowców.

W Starych Babicach odbiliśmy jeszcze na Sikorskiego i Radiową. Na liczniku było 60 km i na Lazurowej się pożegnaliśmy. Paweł skierował się w stronę domu, a ja miałem jeszcze chwilę, więc postanowiłem skorzystać z naprawdę fajnej jak na grudzień pogody i dokręciłem sobie jeszcze 20 km w okolicach Starych Babic.

Po zeszłotygodniowym upadku, udo i kolano wciąż zdobią całkiem spore strupki, ale na szczęście nie przeszkadzały one w jeździe. Niestety, ciągle boli mnie jeszcze trochę dłoń, zwłaszcza podczas jazdy na nierównościach.

Super, że pogoda dziś dopisała, bo najprawdopodobniej był to mój ostatni szosowy wypad w tym roku. No i fajnie, że nie w kompletnych ciemnościach, jak to ostatnio bywało ;)

3 komentarze:

  1. o jak słonecznie! moje grudniowe wypady były w ciemnościach...w ogóle większość z 10 tysięcy km przejechanych w tym roku było w ciemnościach..ale tylko trochę w kompletnych (szczególnie jak jechałam do Niemiec z Krakowa...), ale ja lubię nikghtbiking, choć słońca potrzebuję i tak bardzo bardzo tęsknię...choć jak jechałam z Krakowa nad morze to w Toruniu się roztapiałam, a w zeszłym roku jak dotarłam do Ostravy to myślałam, że dostałam udaru, ale i tak tęsknię...

    OdpowiedzUsuń
  2. ...czyli w grudniu zawsze było ciemno, ale nie zawsze zimno...http://nakreconakreceniem.blogspot.com/2015/01/blog-post.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Po pierwsze - przepraszam za mocno spóźnioną odpowiedź, ale od kilku dni zmagam się z jakimś choróbskiem i dopiero dziś zaczynam powoli wracać "do świata żywych"... Gratuluję wytrwałości i bardzo ładnego dystansu wykręconego w 2014 roku! Słońce faktycznie mogłoby się mimo wszystko pokazywać częściej, ma się wówczas zupełnie inne podejście do życia. Chociaż pewnie jeszcze będę narzekał na upały w lipcu czy sierpniu :) Życzę co najmniej takiego samego dystansu w 2015!

    Pozdrawiam i dzięki za odwiedziny :)

    OdpowiedzUsuń