18 listopada 2012

Szosa 18-11-2012 (41,37 km)

Po męczącym tygodniu obfitującym w nadgodziny i typowo jesienną, ponurą i mglistą pogodę nastał długo oczekiwany weekend. Co prawda i tak było trochę rzeczy do zrobienia, ale dziś udało się mi się znaleźć chwilę na rowerek. Początkowo, w planach był trenażer, ale że pogoda dopisała (albo raczej: nie padało), stanęło na prawdziwej szosie. Zrobiłem sobie dziś ciuchowy eksperyment, bo dotychczas, kiedy temperatura była już bliżej zera, a dzisiejszą można chyba określić jako bliżej zera


jeździłem w zimowej kurtce, która jednak nie do końca spełnia moje skromne oczekiwania, bo wykonana jest ze sztywnego i kiepsko oddychającego materiału. Dziś, na potówkę i pod wiatrówkę założyłem sobie polarową bluzę, która dotychczas była wykorzystywana na nartach (kiedy ja ostatni raz byłem na nartach?!?) i jest o tyle sympatyczna, że ma gruby, elastyczny kołnierz, który świetnie chroni szyję. A z tym miałem czasem problemy jeżdżąc w zimie, bo tak naprawdę gardło nie było w żaden sposób ocieplane. W tej bluzie pod szpikową wiatrówką wyglądałem co prawda na jakieś 20 kg więcej, ale już po kilku kilometrach mogłem stwierdzić, że to był dobry wybór. Tak naprawdę, pomimo tych dzisiejszych 3°C w ogóle nie zmarzłem. Stopy jakoś przeżyły dzięki ocieplaczom na butach, czapeczka i nogawki jak zwykle świetnie się spisały, a wspominana bluza stanowiła zwieńczenie sukcesu ;) Nie zmarzłem, ale też nie zgrzałem się. Po prostu było w sam raz, chociaż ze względu na ten kołnierz miałem nieco ograniczone ruchy głową ;)

Aura dziś też jesienna i mało motywująca. Do tego mgła, choć nie tak gęsta jak to bywało w ostatnich dniach, kiedy widoczność ograniczała się do jakichś 20 m. Do tego mój ukochany zapach dymu w okolicznych mieścinkach (nie, na zdjęciu go nie widać ;)).


Przy okazji robienia zdjęcia, zwróciłem uwagę na przetartą przy klamkomanetce owijkę:


Nie wiem dokładnie, ile przejechała (chyba coś ok. 4 tys. km), ale niewykluczone, że miała już prawo trochę się zniszczyć. Tak czy inaczej, i tak jestem z niej (fi'zi:k Microtex) zadowolony, więc pewnie przy okazji wymiany znowu się na nią skuszę. Zresztą ta pewnie jeszcze trochę wytrzyma.

Tak jak ostatnio, już o 16 zrobiło się ciemno. W tym miejscu po raz kolejny powinienem poruszyć temat lampek, jednak obiecuję, że zrobię to następnym razem ;) Byłem miło zaskoczony, bo sił jakoś wyjątkowo nie brakowało, ale trzeba było wracać. Miałem ostatnio trochę rowerowo-psychologicznych kryzysów (że nie ma kiedy jeździć i takie tam ;)), ale kolejny raz przekonałem się, że nawet dla tych marnych kilkudziesięciu kilometrów raz na dwa czy x tygodni nie warto całkowicie rezygnować z jazdy. Bo to jest po prostu świetne, kropka :)


PS1. Pragnę oficjalnie podziękować mej ukochanej M, że pomimo mojego rowerowego spaczenia wciąż darzy mnie wielką miłością! :D

PS2. Jak kiedyś całkowicie zabraknie czasu na szosę, to wyczaruje się inny rowerek (ciągle mi, kurczę, ten cross chodzi po głowie...), byle jeździć, o!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz