Pewne sprawy trochę się ostatnio pokomplikowały i na rower w weekend nie było za bardzo czasu. Popołudnia też chwilowo odpadają. W takich sytuacjach wprowadzam standardowy już plan B... :) Budzik na 3:55, wyjazd o 4:30. Od pewnego czasu, o tej godzinie jest już wystarczająco jasno i nie trzeba wozić ze sobą połowy elektrowni w celu zasilenia jakichś solidnych lampek (solidnych zresztą i tak nie mam :)). Wypadało skorzystać, bo reszta tygodnia ma być deszczowa.
Było 10°C. Zarazę, która męczyła mnie od ubiegłego tygodnia udało mi się w znacznym stopniu zwalczyć, a że jakoś wyjątkowo za nią nie tęsknię, stanęło dziś na długich ciuchach. Pojechałem w stronę Leszna, więc wschodzące akurat słońce miałem niestety za plecami. Na jedno zdjęcie się jednak załapało ;)
Miałem nadzieję, że nie będzie wiało, jednak trochę przeszkadzał dziś południowy wiatr. W ogóle jechało mi się jakoś słabo. Niby prędkości były znośne, ale daleko mi było do lekkości z ostatniego wtorku.
Odbiłem sobie na Witki i za zakrętami natknąłem się na dwa bażanty :) Jeden zwiał od razu, a drugi, zanim zdążyłem wyjąć aparat, nieco się oddalił. A że sprzęt jest jaki jest i obiektywowi daleko do obiektywu jednego z kibiców na szóstym etapie tegorocznego Giro d'Italia to poniższe zdjęcie (a właściwie Pejzaż Wiejski z Bażantem ;)) niestety nie powala jakością czy zadowalającą ilością szczegółów... ;)
Za zakrętami poleciałem w prawo na Białutki, bo na odbicie w lewo na Radzików niestety nie było za bardzo czasu. Wróciłem standardowo przez Leszno, Mariew i Babice. Po powrocie szybki prysznic i do pracy.
Nie wiem, kiedy będzie kolejna okazja do jazdy, bo widoczny na horyzoncie urlop stanął niedawno pod znakiem zapytania. Troszkę sobie dziś jednak odreagowałem, parę kilometrów wpadło, a i - co dziwne - nie wypiłem ani jednej kawy, podczas gdy normalnie piję przynajmniej jedną w ciągu dnia. Nic tylko wstawać codziennie o 4 rano i trzaskać kilometry... ;)
Nie wiem, kiedy będzie kolejna okazja do jazdy, bo widoczny na horyzoncie urlop stanął niedawno pod znakiem zapytania. Troszkę sobie dziś jednak odreagowałem, parę kilometrów wpadło, a i - co dziwne - nie wypiłem ani jednej kawy, podczas gdy normalnie piję przynajmniej jedną w ciągu dnia. Nic tylko wstawać codziennie o 4 rano i trzaskać kilometry... ;)
O kurcze, szacun za porę treningu... :-) Uda się Wam zdążyć na Giro z urlopem?
OdpowiedzUsuńDzięki, raz na jakiś czas można sobie pozwolić ;) Nie jest to zresztą aż tak traumatyczne przeżycie jak mogłoby się wydawać :)
UsuńCo do Giro - teraz już wiem, że nie :( Pozostaje mieć nadzieję, że za rok też się odbędzie ;) a my akurat będziemy w tamtych rejonach. Zobaczymy... Może jeszcze napiszę wkrótce parę słów.
Pozdrawiam! :)
To ja ostatnio czułam się dumna, że poszłam na rower z samego rana o 10.30... :)
OdpowiedzUsuńTo zależy tylko od tego, jak się zdefiniuje "rano" ;)
UsuńTeż lubię tę porę treningu. Gdybym zaczynała pracę ok. 8.00 pewnie śmigałabym od 5.00.
OdpowiedzUsuńTak, jazda o wschodzie słońca ma coś w sobie. Ja niby zaczynam o 8, ale żeby zdążyć, muszę wrócić z roweru przed 7, bo do pracy godzina drogi. Ach, gdyby tak mieć 15 minut... :)
UsuńNo ładnie. Zdarzy mi się wyjechać najwcześniej o 6:00, ale skoro tak, to spróbuję jeszcze wcześniej. Najfajniej jeździ się w mglistą pogodę po lesie gdy jest cisza i zero wiatru.
OdpowiedzUsuńA to jakiś konkurs? ;) Mi się od niedawna jazda we mgle tak sobie kojarzy ;) ale w lesie jest zapewne - tak jak piszesz - zdecydowanie przyjemniej.
Usuń