14 maja 2015

Szosa 12-05-2015 (71,65 km)

W weekend nie miałem możliwości żeby wyskoczyć na rower, a od środy pogoda miała się pogorszyć. Poza tym, od początku tygodnia znowu próbuje dobrać się do mnie jakieś choróbsko. Chyba trzeci raz w tym roku... Wygląda na to, że nadrabiam chorobowe zaległości ze wszystkich wcześniejszych lat życia, przez które chorowałem naprawdę sporadycznie. A jaki jest sposób na zwalczenie choroby? Tak - trzeba dziadostwo wyjeździć ;)

Na jazdę zostało więc wtorkowe popołudnie, a właściwie wieczór po powrocie z pracy. Wyruszyłem dopiero o 19. Dzień jest już jednak całkiem długi, więc planowałem przejechać sobie chociażby 50 km. Skoro niewiele kilometrów, to wypadało mocniej przycisnąć ;) Oczywiście na miarę moich skromnych możliwości...

Ruszyłem w kierunku Babic, skąd odbiłem od razu na Wieruchów i dalej na zachód, żeby jechać drogami równoległymi do DW580. Od początku naprawdę fajnie mi się jechało i trzymałem okolice 35 km/h. Wiał niezbyt mocny boczny wiatr. Aż dziwne, że nie tak jak w 90% wcześniejszych wypadów - huragan w twarz ;)



Nie chcąc zbyt szybko dojechać do Leszna oraz korzystając z tego, że nie było jeszcze bardzo ciemno, chciałem trochę wydłużyć sobie trasę w tamtą stronę i w Wąsach odbiłem na Witki i zakręty (tam lekko przekroczyłem dozwolone 40 km/h - biję się w pierś! ;)).

Ciągle dobrze mi się kręciło, więc postanowiłem dorzucić sobie jeszcze trochę kilometrów odbijając na Radzików i dalej na Wawrzyszew, a nie od razu na Białutki i Leszno. Jadąc w kierunku Wawrzyszewa, tradycyjnie już wiało w twarz (a jednak... ;)), ale ten odcinek nie jest na szczęście wyjątkowo długi. Później, poleciałem już standardowo przez Rochaliki i Walentów w kierunku Leszna.


Zaczynało się już ściemniać, ale i tak na tyle dobrze się złożyło, że przed zmrokiem udało mi się pokonać zdecydowaną większość nieoświetlonych odcinków. Przejechałem przez Leszno i skierowałem się prosto DW580 w stronę Zaborowa. Przy stawach jechało mi się wciąż dość lekko, więc na podjeździe przycisnąłem jeszcze mocniej. Na rondzie skręciłem w Leśną.

W Mariewie, na liczniku zauważyłem miłą niespodziankę. Do średniej właściwie jakiejś wielkiej wagi nie przywiązuję, ale 33 km/h po przejechaniu 50 km było dla mnie całkiem fajnym zaskoczeniem.


Być może męczarnie spowodowane wiatrem wiejącym nieustannie w twarz podczas ostatnich wypadów przyniosły jakieś efekty? ;)

Od Mariewa trochę już uspokoiłem tempo i przez Trakt Królewski i Babice wróciłem do domu.

Właściwie cały dystans jechało mi się naprawdę dobrze. Ostatecznie (po przejechaniu 20 km od Mariewa), średnia spadła o 1 km/h, więc i tak mogę być zadowolony. Była moc, łańcuch po nasmarowaniu przez ostatnią jazdą wciąż bezgłośnie pracował, a z słuchawki motywowała do jazdy najnowsza płyta The Prodigy ;) Najgorsze jest to, że plan nie do końca się powiódł i katar wciąż mnie męczy. Cóż, nie można mieć wszystkiego... ;)

4 komentarze:

  1. Najlepiej się jeździ z z kolegami ;) A jak się nie da to w drugiej kolejności najlepsza jest muzyka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z kolegami też się zdarza ;) Muzyka faktycznie pomaga (zwłaszcza na dłuższych dystansach), ale czasem też równie fajnie jedzie się w ciszy. Jeśli już z słuchawkami, to osobiście korzystam tylko "jednym uchem" żeby się zbytnio nie odciąć od otoczenia :)

      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Nie wolno się odcinać od otoczenia! Jeżeli się będzie słuchać za głośno muzyki ( mają założone obie słuchawki ) można nie usłyszeć np. karetki...

      Ja osobiście nie lubię ciszy ;)

      Usuń
    3. Dlatego właśnie uważam, że słuchawka tylko w prawym uchu jest optymalnym rozwiązaniem ;)

      Usuń