24 maja 2015

Madonna di Campiglio - miałem tam być...

Bardzo dawno nie pisałem o tym, co dzieje się w zawodowym peletonie. Pewnie wiele by się w tej kwestii nie zmieniło, gdyby nie dzisiejszy, piętnasty etap Giro d'Italia (Marostica - Madonna di Campiglio):

gazetta.it

gazetta.it
Etap ten miał być o tyle wyjątkowy, że mieliśmy być z żoną na końcowym podjeździe i oglądać zmagania prosów na żywo. Ów plan pojawił się już jakiś czas temu, bo i wczoraj mieliśmy rozpocząć dwutygodniowy urlop, którego pierwszym punktem miała być właśnie wizyta na Giro. Wyobrażałem już sobie emocje związane z parogodzinnym oczekiwaniem na przejazd kolarzy, zastanawiałem się, w którym miejscu podjazdu ustawić się żeby mieć dobry punkt obserwacyjny i móc ewentualnie zrobić jakieś zdjęcia. Chciałem po prostu być na etapie Wielkiego Touru i przeżyć to wszystko osobiście. Tym bardziej, że Madonna di Campiglio to nie pierwszy lepszy podjazd.

Nie jest może wyjątkowo trudny (15 km, średnie nachylenie 5,9%, maksymalne 12%), ale to na nim zapisał się fragment historii kolarstwa - w 1999 roku, finiszem na tym podjeździe kończył się dwudziesty etap Giro d'Italia. Z przewagą 1:07 nad rywalami zwyciężył Marco Pantani:

bikeraceinfo.com


Miał już w kieszeni zwycięstwo w całym wyścigu (po raz drugi w karierze). Kolejnego dnia jednak, podczas porannej kontroli antydopingowej poziom hematokrytu we krwi Pantaniego wyniósł 52%, czyli nieco więcej niż dozwolone 50%. Marco został wykluczony z wyścigu, co zaowocowało początkiem końca jego kariery.

gazzetta.it
Meta na Madonna di Campiglio była również zlokalizowana podczas pierwszego etapu Tour de Pologne w 2013 roku, kiedy to wyścig zaczynał się we Włoszech. Wygrał wówczas Diego Ulissi.

Dziś natomiast, po całkiem ciekawej końcówce, najlepszy okazał się Mikel Landa z Astany:

naszosie.pl
Contador utrzymał w klasyfikacji generalnej sporą przewagę (2:35) nad Aru. Włoch miał na ostatnich kilometrach dzisiejszego etapu czterech kolegów do pomocy, a mimo to Hiszpan przekroczył linię mety przed nim. Został jeszcze co prawda tydzień ścigania, ale Contador wydaje się być zdecydowanym faworytem tegorocznej edycji (odkryłem Amerykę? :)).

Ostatnie 50 km dzisiejszego etapu oglądaliśmy (tak, z żoną :)) w telewizji... Urlop musieliśmy niestety przesunąć ze względu na tzw. siłę wyższą. Z tego samego powodu kilometrów też ostatnio nie przybywa, ale powiedzmy, że są w życiu rzeczy ważniejsze niż moje kilometry, urlop czy Giro. W ubiegłym roku również nie było nam dane obejrzeć etapu na żywo - może to jakieś fatum...? ;) Miejmy jednak nadzieję, że sytuacja wróci wkrótce do normy i po ostatnich wydarzeniach pozostaną tylko wspomnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz