18 maja 2013

Szosa 18-05-2013 (67,30 km)

Z zapowiadanych na dziś burz, gradu, piorunów i ogólnego armagedonu nie wyszło kompletnie nic. Przez cały dzień nie spadła ani jedna kropla deszczu, świeciło słońce i - krótko mówiąc - było gorąco. Mogłem sobie dziś pozwolić czasowo (jednakże w pewnym granicach ;)) na pójście na szosę, ale wspomniane przed chwilą prognozy nieco mnie zniechęcały. Widząc jednak, że za oknem od rana jest całkiem przyjemnie (i idąc za radą żony :)) przestałem się wahać i postanowiłem wyruszyć.

Szybko przekonałem się, że ostatnie kilka wieczornych wypadów (które właściwie były mocniejsze niż dłuższe) naprawdę sporo mi dało. Nogi wreszcie są silniejsze i powoli wychodzą z zimowego kryzysu. Wiało dziś mocno i tak jak z wiatrem jechało się po prostu rewelacyjnie, tak nawet pod wiatr dawałem radę jechać w okolicach 30 km/h, o czym jeszcze niedawno mogłem sobie tylko pomarzyć. Wiadomo, do Cancellary jeszcze troszkę mi brakuje (myślę, że to kwestia dwóch, może trzech miesięcy... ;)), ale nareszcie w czasie jazdy czuję, że żyję, a nie tylko staram się rozkręcić po kolejnej miesięcznej przerwie i dotrwać do końca. Jest fajnie :)

Pojechałem dziś w stronę Leszna, tak naprawdę bez jakiejś konkretnej trasy w głowie. Kręciło mi się jednak nieźle, więc postanowiłem pojechać jeszcze kawałek dalej. Z tego co pamiętam, kiedy jakiś czas temu jechałem do Sochaczewa, asfalt za Lesznem był taki sobie. Teraz jest całkiem sympatycznie i chociaż jest nieco bardziej chropowato (porównując z nawierzchnią drogi 580 do Leszna) to przynajmniej gładko i bez dziur. Może wymienili nawierzchnię z okazji Tour de Pologne w 2010 r.? ;) Wygląda mi to jednak na nieco świeższą sprawę i prezentuje się mniej więcej tak:


Ponieważ miałem dziś jeszcze coś do załatwienia popołudniu, nie mogłem przeginać z dystansem/czasem, więc dojechałem do skrętu na Gawartową Wolę (która to ma dla mnie pewne - powiedzmy - sentymentalne znaczenie, ale to już inny temat). Zawróciłem i wówczas wspomniany wcześniej wiatr zaczął wiać w tą gorszą stronę. Tak naprawdę na dużej tarczy jechało mi się znacznie łatwiej niż na małej i tak już zostało aż do Warszawy. Nogi - choć były trochę zmęczone - nie odmawiały posłuszeństwa (w ostateczności pozostaje jeszcze znana i lubiana metoda stosowana przez Jensa Voigta).

Było świetnie, naprawdę brakowało mi takiej jazdy. Jak dobrze, że pogodowi szamani kolejny raz nie mieli racji :)

2 komentarze:

  1. Rower to jest coś wspaniałego i ja wczoraj tj. 21/05/2013 wsiadłem po 3 dniowej przerwie i żadna inna rzecz nie była wstanie mnie bardziej zadowolić i pomijając fakt że dość mocno wiało to udało mi się wykręcić średnią prędkość w granicy 30 km/h.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsze pięć słów podsumowuje wszystko... :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń