23 lutego 2013

Wiosno, przybywaj!

Te dwa słowa właściwie powinny wystarczyć. Ale co tam, wpakuję parę kilobajtów więcej do Internetu (nie będzie się już mieścił na dyskietce :/), ponarzekam sobie trochę, może mi ulży. Nie chodzi nawet o niskie temperatury i śnieg. Z tym się da rowerowo żyć. Ale kurczę - gdyby dzień był już dłuższy i gdybym mógł nieco wcześniej (albo przynajmniej normalnie - o 16 czy 16:30) wychodzić z pracy, sytuacja wyglądałaby pewnie nieco inaczej. Co prawda i tak różnica w długości dnia jest już na szczęście zauważalna, ale jeśli wychodzę z domu o 7, jest ciemno, w gorętszych okresach z pracy wracam niejednokrotnie o 19 czy 20 i jest już tym bardziej ciemno, to na rower nie zostaje zbyt wiele czasu, biorąc jeszcze pod uwagę codzienne życie, zakupy, sprzątanie itd.

Przeglądałem sobie niedawno jakieś moje stare rowerowe zdjęcia i zebrało mi się na wspomnienia. Słoneczko, błękitne niebo, gładka szosa, zieleń naokoło, krótki rękaw, kilkugodzinne wypady... Aż się od razu przyjemniej robi i gdzieś w środku powraca nadzieja, że jak już zima pójdzie sobie na dobre, dzień będzie dłuższy, to znajdzie się też czas na rower. Chociażby te 2 razy w tygodniu. A zresztą... Nawet gdybym miał przejechać tylko np. w sobotę te 70, 100 czy ile tam kilometrów, miałbym lepsze samopoczucie. Jutro miną 3 tygodnie odkąd ostatni raz byłem na szosie. Słabo. Znowu trzeba będzie zaczynać praktycznie od początku. I tak w kółko. Strasznie mnie to irytuje, brakuje mi bardzo jakiejś większej regularności (albo regularności w ogóle), bo ok. 50-kilometrowe trasy raz na x tygodni to nie do końca to o czym bym marzył. No ale jest jak jest. Ostatnio pojawiło się w pracy światełko w tunelu prowadzącym do zabrania mi części obowiązków, ale to jeszcze nic pewnego, więc wolę się zbyt wcześnie nie nastawiać. Myślę jednak, że gdybym mógł wychodzić z pracy normalnie, a i dzień byłby dłuższy, wówczas udawałoby mi się jednego (a może nie tylko jednego? ;)) dnia przejeżdzać popołudniu ok. 5 dyszek, a w sobotę/niedzielę coś większego. Jak będzie - zobaczymy, a tymczasem staram się (tak tak, kolejny już raz...) nie załamywać.

No... To zgodnie z planem ponarzekałem sobie, pomarudziłem, zerwałem internetowe pajęczyny, które zarosły mojego ubogiego bloga i poprzez to publiczne samoumartwianie się, w mym sercu pojawiła się nadzieja na lepsze jutro - oby kolejny raz nie okazało się tylko, że nadzieja matką głupich ;)

Na koniec - ku pokrzepieniu serc - słoneczny widoczek z okolic Podłęcza:

3 komentarze:

  1. Znam ten ból. Nie dość, że ciemno, to jeszcze nie za bardzo jest z kim jeździć, bo moje rowerowe towarzystwo jest zdecydowanie ciepłolubne :/

    Ale nie ma co się załamywać - wiosna idzie, Tobie być może przydzielą pomoc i powolutku, krok po kroczku, wszystko się jakoś poukłada :)

    Aha, zapomniałbym: świetne zdjęcie! Obiecałem sobie, że w tym sezonie też będę robił więcej fotek. Przynajmniej będzie co wspominać zimą :)))


    Pozdrawiam i do następnej notki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też pragnę wiosny. Bardzo, bardzo, bardzo. Zwłaszcza po dzisiejszej wyciecze w śnieżycy. Albo chociaż tych kilka stopni więcej...

    Zatem pożegnam się krótkim, acz treściwym: Byle do wiosny, panowie!

    OdpowiedzUsuń
  3. @KochamRowery.pl

    Ja zazwyczaj kręcę w samotności, ale jak widać to też nie pomaga w zwiększeniu częstotliwości jazdy... ;)

    Cieszę się, że zdjęcie się podoba. Zrobiłem je w 2008 r. jak jeszcze zapuszczałem się na szosie w okolice Góry Kalwarii. Oj ładna była pogoda... I dużo czasu :) Po części, zdjęcia "w trasie" robię właśnie z tego powodu, o którym napisałeś - w zimne i ponure miesiące fajnie sobie wrócić do tych momentów, powspominać.

    @Zeniorra

    Witam w moich skromnych progach! ;) Tak, wiosna niech się pojawia czym prędzej. Nie tylko do jazdy, ale wszystkiego będzie więcej ochoty jak pojawi się słońce. Już niedługo...

    Pozdrowienia dla Was! :)

    OdpowiedzUsuń