08 grudnia 2015

Szosa 06-12-2015 (60,49 km)

Weekend minął pod znakiem pięknej pogody. Słoneczne 10°C kierowało myśli raczej w kierunku wiosny niż Bożego Narodzenia, do którego zostało dwa i pół tygodnia. W sobotę rower nie wypalił, za to w niedzielę i owszem. Krótko bo krótko, ale lepiej tak niż wcale.

Było ciepło i słonecznie, ale żeby nie było zbyt pięknie, w komplecie był też silny wiatr. Towarzyszył mi wiejąc perfidnie prosto w paszczę przez pierwszą połowę drogi, przez co musiałem walczyć chociażby o utrzymanie 30 km/h. Mocny był, skubany, ale i nogi dzielnie mu się przeciwstawiały, co całkiem pozytywnie mnie zaskoczyło patrząc na ilość przejechanych w ostatnich miesiącach kilometrów.

Poleciałem do Leszna przez Lipków i Mariew, czyli tak jak jeszcze jakiś czas temu było standardem, a jak właściwie dawno nie jechałem, bo krążyłem raczej po drogach na południe od DW580. Tak więc, zrobiłem sobie miłą odmianę z czegoś w pewnym sensie oklepanego ;) Droga w Mariewie od dłuższego czasu jest mniej lub bardziej rozkopana - z tego co zauważyłem w niedzielę, chcą ją chyba zwęzić... Do Zaborowa dojechałem sobie zjeżdżając z Topolowej w Leśną - przyjemny, choć krótki odcinek, praktycznie bez samochodów, odkryty jakiś czas temu podczas jazdy z ekipą z Babic (uojeja, kiedy ja ostatni raz jechałem w grupie...?). Potem poleciałem już prosto DW580 na Leszno.


Musiałem być w domu o określonej godzinie, a że czas się niestety kurczył, nie mogłem pozwolić sobie na dokładanie kolejnych kilometrów i musiałem zawracać. Powrót był jednak znacznie przyjemniejszy, bo wiało w plecy. A że, jak wspomniałem wcześniej, wiało mocno, to i jechało się wyjątkowo lekko.

Po drodze minąłem w niedzielę całkiem sporo ludzi na rowerach, w tym kilkudziesięcioosobową grupę na Trakcie Królewskim. Jechaliśmy akurat w przeciwnym kierunku, ale ciekaw jestem kto i co :)

Tak jak w weekend pogoda była naprawdę przyjemna, tak od wczoraj znowu zrobiło się ponuro. Może nawet nie tyle ponuro, co pojawiła się tak gęsta mgła, że widać jej cząsteczki w powietrzu, a widoczność jest naprawdę marna. Pierwszym skojarzeniem był mój nieco pechowy wypad niemalże idealnie sprzed roku, kiedy to podobne warunki panowały o czwartej rano i kiedy to zdobyłem parę szlifów po bliskim spotkaniu z asfaltem.

Niedzielny wypad mogę jednak zaliczyć do udanych - naprawdę miło kręciło się w obecności promieni rzadko widywanego ostatnio słońca. Jak dotąd, zima zbytnio się nie spieszy z przyjściem, ale nie ukrywam, że jakoś wyjątkowo mnie to nie martwi... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz