17 grudnia 2014

Jimmy Read Memorial Trophy

Moje ostatnie podjazdowe wizyty na Oboźnej przypomniały mi o pewnym wydarzeniu. Otóż dziewięć lat temu miałem okazję spędzić tydzień w Hastings - mieście położonym na południowo-wschodnim wybrzeżu Wielkiej Brytanii. O samym mieście więcej może powiedzieć wujek Google i ciocia Wikipedia. Ja natomiast chciałbym poświęcić kilka słów wydarzeniu, w którym niestety nie miałem okazji uczestniczyć, a które idealnie wpisuje się w tematykę bloga. Co więc łączy Hastings i rower? Jimmy Read Memorial Trophy!

Zdaję sobie sprawę, że nie jest to żaden Tur de Frans czy inne Dżiro, ale wg mnie idea jest jak najbardziej pozytywna. O co więc chodzi? Tytułowy Jimmy Read był rybakiem. Po mieście poruszał się głównie rowerem i na nim też dostarczał mięso. Niektórzy sugerowali, aby kupił sobie motorower, dzięki któremu mógłby szybciej poruszać się po ulicach Hastings. Ten jednak uparł się, że na rowerze jest w stanie dojechać szybko w każde miejsce. Mieszkańcy chcieli zweryfikować umiejętności Jimmy'ego - musiał pokonać podjazd pod Crown Lane, prowadzący do podnóża wzgórza East Hill. Próba się powiodła. Jimmy zginął niestety podczas huraganu w 1987 roku, jednak ku jego pamięci, co roku organizowane są zawody właśnie na Crown Lane.

Dowiedziałem się o nich nieco przypadkowo. W domu rodziny, u której wówczas mieszkałem, wisiał nad schodami pamiątkowy plakat z zawodów w 2004 roku:


Ponieważ wtedy byłem już rowerowo spaczony, a na plakacie zauważyłem właśnie rower, nie omieszkałem zapytać co i jak? Dowiedziałem się wówczas, skąd wzięła się idea zawodów oraz na czym tak naprawdę polegają. Tak, trzeba podjechać pod Crown Lane. Jak najszybciej. Nudy... :) Żeby było ciekawiej, zawodnik (a może nim być każdy) musi pokonać podjazd na replice roweru Jimmy'ego, a więc na ciężkim singlowym dostawczaku:

http://www.richardplatt.co.uk/
Żeby było jeszcze ciekawiej, zawodnik siada na starym dziesięcioszylingowym banknocie - kiedy banknot spadnie z siodełka, delikwent jest dyskwalifikowany. Ma to wymusić pokonywanie podjazdu bez stawania na pedałach. Co prawda na rowerze nie miałem okazji go pokonać i nie wiem niestety jakie jest tam nachylenie (podjazd ma bodajże ok. 75 m.), ale trzeba się z pewnością troszkę namachać żeby dotrzeć na szczyt. Poniżej, widok właśnie ze szczytu:


Brzmi całkiem fajnie. Szkoda, że nie załapałem się na oglądanie (i wzięcie udziału?) zawodów na żywo. Może jeszcze kiedyś będzie okazja... :)

Poniżej znajduje się link do filmiku z zawodów, które odbyły się w ubiegłym roku:

2 komentarze:

  1. Rewelacja! Właśnie takich pozytywnych wariatów nam potrzeba jako ambasadorów kultury rowerowej. Niewątpliwie wpływają na reputację naszego środowiska lepiej niż osobnicy przekonani, że najciekawsza jest jazda bez hamulców i przejeżdżanie na czerwonym świecie ;)

    Impreza również fantastyczna. Pokazuje, jak niewiele trzeba, żeby zorganizować ciekawe zawody i po prostu świetnie się bawić. Może to moja osobista dewiacja, ale kojarzy mi się to nieco z cyclocrossem, gdzie wystarczy wytyczyć trasę w parku i już ma się gotowy wyścig, o resztę dbają widzowie, sami zawodnicy i oczywiście wszędobylskie błoto :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektórym zapewne podpadnę, ale zgadzam się co do wspomnianych przez Ciebie "osobników" - teraz to chyba jednak modne, więc nie ma o czym mówić ;)

      Tak - bez kolumn reklamowych, balonów, tysięcy zainwestowanych euro i całej medialnej otoczki też można zorganizować fajne widowisko. Wiadomo, że "zasięg" imprezy będzie odpowiednio mniejszy, ale czasem takie niewielkie wydarzenia miewają na swój sposób więcej uroku niż niejeden "duży", profesjonalnie zorganizowany wyścig.

      Również pozdrawiam! :)

      Usuń