16 listopada 2014

Szosa 15-11-2014 (46,58 km)

Półtora tygodnia minęło od ostatnich szosowych kilometrów. W tygodniu nie było za bardzo możliwości żeby gdzieś wyskoczyć, więc wiązałem rowerowe nadzieje z sobotą. W piątkowy wieczór postraszył trochę deszcz, ale na szczęście przez noc drogi zdążyły wyschnąć.

Obudziłem się w sobotę i... jakoś kompletnie brakowało mi weny do jazdy. Chęci, owszem, były, ale brakowało tego czegoś. Nie miałem nawet pomysłu na trasę, a dla odmiany chciałem czegoś trochę innego niż okolice Leszna. Za oknem jakaś ponura beznadzieja i 6°C. Wiedziałem jednak, że jak nie pójdę to będę żałował, tym bardziej że na dalszą część dnia były jeszcze inne, nierowerowe plany. Trzeba więc było działać :) Od październikowego wypadu do Góry Kalwarii ciągnie mnie trochę bardziej do poruszania się nie tylko w poziomie, ale też w pionie, czyli po prostu do podjazdów. Oczywiście w Warszawie i okolicach prawdziwych podjazdów się raczej nie uświadczy, dlatego w tym przypadku potraktujmy to określenie jako pewnego rodzaju uproszczenie... :) W głowie zaświtał więc plan zakładający podjazdy + coś innego niż Leszno. Biorąc pod uwagę, że na jakiś dłuższy dystans nie miałem wczoraj czasu, pozostawało to, co w Warszawie.

Uzbroiłem się w jesienne ciuchy i pojechałem. Od pierwszych metrów ucieszyłem się, że jednak zdecydowałem się ruszyć z domu. Czasem najtrudniej się po prostu zebrać... Pojechałem sobie rozgrzewkowo do Starych Babic. Z wiatrem w plecy kręciło się bardzo przyjemnie, ale już powrót w stronę Warszawy był lekko utrudniony. I kolejny raz się ucieszyłem - tym razem z tego, że wczoraj jakoś wyjątkowo nie miałem ochoty walczyć z wiatrem.


Dojazd do centrum Warszawy minął pod znakiem świateł. Trochę się już zdążyłem odzwyczaić od irytującego stawania do kilkaset metrów (bo żeby było przyjemniej, zazwyczaj było czerwone :)), ale że nie miałem jakiegoś parcia na nie wiadomo jakie prędkości, średnie czy co tam, jechałem zgodnie z przepisami (ja przecież zawsze jeżdżę zawsze zgodnie z przepisami!) :)

Dotarłem w końcu do celu i na pierwszy ogień poszła Książęca. Potem zapragnąłem mocniejszych wrażeń i pojechałem w kierunku Oboźnej, która jest nieco krótsza, ale znacznie bardziej treściwa :) Tu już było ciekawiej. Potem zjechałem sobie Tamką i pojechałem w kierunku Mostu Śląsko-Dąbrowskiego. Wjechałem na niego częściowo brukowaną drogą koło stacji Orlenu (też podjazd, jak by nie było ;)). Przejeżdżając na drugą stronę Wisły postanowiłem uwiecznić przepiękną aurę wczorajszego dnia i zrobiłem takie tam ze Stadionem Narodowym:


Wróciłem mostem Świętokrzyskim i pojechałem, tym razem już w górę, Tamką. Na deser wjechałem jeszcze raz Oboźną i musiałem kierować się w stronę domu. Tak naprawdę, dopiero teraz zaczynało mi się naprawdę fajnie kręcić, ale co zrobić...? ;)

Chociaż dystans króciutki to nogi dostały odpowiednią porcję bólu :) i wróciłem do domu zadowolony. Jakie by nie były (i jak słabo bym ich nie podjeżdżał :)), to kolejny raz mogłem się przekonać, że podjazdy coś w sobie mają. I kusi, żeby znowu się z nimi spotkać. Nadchodzący tydzień ma ponoć jednak być słaby - zarówno pod kątem pogody jak i ilości wolnego czasu. Będę jednak szukał okazji... :)

4 komentarze:

  1. Zazdroszczę, mobilizacji. Mnie jej ostatnio brakuje. wystarczy byle mgła, wiatr ( a przeciez na Pomorzu zawsze wieje), żebym utkwiła w domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta moja mobilizacja wynika pewnie po części z tego, że okazji do jazdy nie mam za wiele, więc staram się wykorzystywać każdą jaka się pojawi :) Tak jak napisałem, czasami najtrudniej jest po prostu wyjść z domu. Od pierwszych metrów kryzys sam mija i po minucie człowiek nie pamięta, że jeszcze parę chwil wcześniej zastanawiał się czy w ogóle jechać. Chociaż nie jest tak przyjemna jak w lecie, to jazda w takich warunkach też coś w sobie ma. Trzymam kciuki za motywację!

      Pozdrawiam i dzięki za odwiedziny :)

      Usuń
  2. A już myślałem, że "powiesiłeś rower na kołek"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie, prędzej sam się powieszę! ;) A tak na poważnie, to ciężko mi się ostatnio było organizacyjnie wpasować z rowerem. Staram się go nie "wieszać na kołku" - na pewno będzie go teraz mniej, a jeśli już będzie to na krócej, ale jakikolwiek kontakt zamierzam z nim utrzymać :)

      Pozdrawiam!

      Usuń