Ubiegły tydzień był prawdopodobnie najbardziej zapracowanym tygodniem w mojej """karierze""". Na rower i cokolwiek innego nie było więc czasu, ale za to dziś znalazła się chwila na zrobienie kilku kilometrów. Tym razem, od poprzedniego - króciutkiego - wypadu minęły tylko dwa tygodnie, więc jak na mnie to nie aż tak długo ;) Poza żądzą kręcenia ;) do jazdy motywowały mnie dodatkowo nowe buciory i skarpetki, ale o nich będzie osobny wpis w niedalekiej przyszłości.
Pogoda była w sam raz na rower - 25°C i słońce co jakiś czas zakrywane chmurami, czyli tak jak lubię. Chciałem przejechać jakieś 50 czy 60 km, ale ostatecznie wywiało mnie do Kampinosu, przez co na koniec wyszło nieco więcej. I bardzo dobrze, bo jechało się rewelacyjnie.
Za Lesznem nawierzchnia jest już ładnie zrobiona, jest równo, są pasy i inne atrakcje, które - jak widać powyżej - do Kampinosu jeszcze nie dotarły. Kusiło mnie żeby jechać jeszcze dalej (bo z wiatrem ;)), ale jakiś tam limit czasowy miałem wyznaczony, więc trzeba było zawracać. Kolejny raz przekonałem się, że nawet na dwucyfrowe trasy warto zabierać jakieś zapasy jedzenia i picia. Lepiej wziąć trochę za dużo niż - jak to się czasem zdarzało - zdychać od połowy drogi i dotrzeć do domu ostatkiem sił.
Pomimo wiatru wiejącego prosto w twarz, droga powrotna minęło całkiem szybko. Po drodze można było nacieszyć gały widoczkami takimi jak np. ten:
Było ich więcej, ale w końcu poszło się na rower żeby trzaskać kilometry, wylewać krew, pot i łzy, prawda?! ;)
Skoro już przy cierpieniach jesteśmy, to będę jednak musiał zajrzeć czym prędzej do ustawienia bloków w nowych butach. Początkowo wydawało mi się, że udało mi się ustawić je tak jak w starych, ale po xx kilometrach okazało się, że kolanom - a zwłaszcza lewemu - coś jednak nie do końca pasuje. Trzeba będzie znowu pobawić się z pionem, kolanem, osią pedału i lustrem ;) Myślę jednak, że warto, bo jak na razie stopy są zadowolone ze zmiany, tak jak ja jestem (również jak na razie ;)) zadowolony z bardzo przyjemnej pracy napędu po poczęstowaniu łańcucha Rohloffem.
A tymczasem trzeba jakoś w miarę możliwości polować na kolejną okazję do wyskoczenia na rower...
A tymczasem trzeba jakoś w miarę możliwości polować na kolejną okazję do wyskoczenia na rower...
Jechałeś w koszulce Drużyny Szpiku??
OdpowiedzUsuńMijałem Cię srebrnym swiftem na Hubala Dobrzańskiego w stronę Starych Babic. Mignąłem awaryjnymi :) . Szkoda, że nie byłem na rowerze, ale jeździłem dzień wcześniej. Spieszyłem się i już si nie zatrzymałem.
Pozdrawiam!
Tak tak tak! :) Kurczę, faktycznie był srebrny samochód migający awaryjnymi :) Pamiętam to, ale przyznam, że nie byłem do końca pewien czy te awaryjne były "skierowane do mnie" czy może do kogoś, kto jechał za mną (chociaż nikt chyba nie jechał), więc może dlatego nie zarejestrowałem jeszcze dokładniej, kto i co. Czy Kolega od focusa? ;>
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i obiecuję, że od dziś będę bardziej wyczulony na srebrne swifty! ;)
Dokładnie :)
OdpowiedzUsuńNo to kolejny raz niewiele zabrakło do spotkania... ;)
OdpowiedzUsuń