To było chyba najbardziej bolesne 50 km, jakie przejechałem... ;) Miałem dziś wyskoczyć tylko na jakieś 20 czy 30 km żeby troszkę się rozruszać (bo przerwa była długa, oj długa) i zrobić zdjęcia rowerkowi. Przed wyjściem więc tylko banan i w drogę. Nie miałem konkretnej trasy w głowie, więc pojechałem przed siebie, ale znanymi asfaltami. No i trochę przesadziłem, bo ostatecznie wyszło te 52 km. Po jako-takim rozkręceniu nóg starałem się pojechać trochę dłużej na dużej tarczy i chyba to mnie potem zgubiło. Tzn. jechało się na niej nawet nieźle, ale chyba jednak trochę za długo, zwłaszcza po tak obfitym posiłku przed jazdą. Nie wspominając o długiej przerwie od roweru i zastanych nogach... Po ok. 25 km zacząłem zdychać, w brzuchu pusto, a do domu kawałek. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zrobiłem taki głupi błąd. Od kiedy staram się przywiązywać wagę do zjedzenia czegoś porządnego przed jazdą, tak dziś nie mam pojęcia, co się ze mną stało ;) Może to przez to, że miałem przejechać mniej i spokojniej, a wyszło jak wyszło. Przypomniał mi się trochę mój pamiętny wyjazd (jeszcze na MTB) z działki koło Kamieńczyka do Treblinki, kiedy to miałem przejechać 60 km, a przejechałem 160 km, bo miałem za mało dokładną mapę, a i jedzeniowo byłem przygotowany na raczej krótszy dystans. Nie pisałem już o tym wcześniej? Być może ;) Tak czy inaczej, dziś sporą część dystansu przejechałem z zawrotną prędkością ok. 20 km/h, czasem trochę mniej, czasem więcej. Na początku jednak było to praktycznie cały czas powyżej 35 km/h, no ale później odbiło się czkawką ;) Standardowo w takich przypadkach (chociaż, jak już pisałem, ostatni raz jazda z pustym brzuchem zdarzyła mi się naprawdę daaawno), nie myślę o niczym innym jak tylko o tym, co zjem po powrocie do domu, heh. Standardowo były też dreszcze i lekkie zmarznięcie (a cień w lesie wcale nie pomagał ;)). Nogi kompletnie bez sił, ale jakoś trzeba było przecież wrócić, więc musiałem się pogodzić z nieco dłużej trwającym powrotem do domu. Przy stawaniu na pedałach (bez pedałowania) trzęsły mi się nogi, mięśnie czworogłowe ud były na granicy skurczów. Pocieszam się tym, że przez te ileś przejechanych w ciągu mojego żałosnego żywota :D kilometrów udało mi się już troszkę nauczyć jak mój organizm działa i mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać. Na ostatnich kilku kilometrach byłem jeszcze chyba bardziej zmotywowany, że do domu niedaleko i jechało się trochę lepiej. Po sukcesie w postaci wniesienia roweru na drugie piętro odetchnąłem z ulgą ;) Cały byłem ledwo żywy, ręce też słabe i tak sobie stałem na nogach. A to tylko 52 km. No ale czasem kilometr kilometrowi nierówny ;) Oj, ciężko było, ale wszystko dobrze się skończyło. I, co ważne, kolana po jeździe na 53T nie bolą! Pogoda śliczna i udało mi się uwiecznić Scotta. Moim zdaniem sztyca bez offsetu psuje trochę efekt wizualny, ale nic nie poradzę, że tak mi po prostu wygodnie i dzięki temu kolana nie bolą. Zdecydowanie bardziej wolę takie rozwiązanie niż piękny rowerek, na którym nie mógłbym jeździć, bo coś by cały czas dokuczało i nie mógłbym później chodzić na starość. Poniżej, długo wyczekiwane zdjęcie (nie żeby to było jakieś fotograficzne nie-wiadomo-co, ale przecież nie o to chodziło; może się wydawać, że czub siodełka jest pochylony, ale to przez to, że tylne koło stoi minimalnie wyżej):
Jeśli wszyscy zgodzą się z tym, że wygląda świetnie, to mogę tylko dodać, że tak samo się na nim jeździ, hehe ;) A, no i wpisałem dziś nowe części do wagowej tabelki w Excelu i bez linek oraz pancerzy (oprócz tego podliczyłem chyba wszystko, razem z podkładkami pod mostek i innymi pierdółkami - no, może powietrzem w dętkach, bo i tacy zboczeńcy są :D) wyszło leciutko ponad 8,8 kg. Chętnie bym z ciekawości zważył rower w całości żeby przekonać się, czy te moje obliczenia się zgadzają. No ale to już sprawa drugorzędna. Na razie wszystko elegancko pracuje (poprzednim razem zapomniałem jeszcze napisać, że przesiadka na siodełko o szerokości 130 zamiast 143 mm była dobrym wyborem) i mam nadzieję, że tak zostanie. Teraz już tylko zostało pozbyć się starych części i kwestie wymiany sprzętu powinny ucichnąć do pierwszej wymiany łańcucha czy kasety, które, mam nadzieję, nie nastąpią zbyt szybko. No i się rozpisałem... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz