Na wczorajszym etapie Giro do Castelfidardo, Michał Gołaś miał się zabrać w ucieczkę. Oglądałem relację. Nie uciekał. Dziś nie oglądałem relacji, bo sam w tym czasie jeździłem. Michał Gołaś uciekał... :) Ja wiem, że ucieczka to może nie jakieś zjawisko paranormalne (chociaż nie twierdzę oczywiście, że to prosta sprawa - nie o wysiłek mi tu chodzi), ale zawsze miło jak pojawia się jakiś polski akcent na ważnym wyścigu. W sobotę chyba jeden z najbardziej oczekiwanych etapów na tegorocznym (i nie tylko) Giro d'Italia - końcowy podjazd pod Monte Zoncolan (z Monte Crostis po drodze). Nie obejrzę. Jedziemy na ślub (do rodziny; mój za 442 dni ;)). Jutro austriacki Grossglockner. Niby fajnie, ale też nie wiem, czy będę mógł sobie obejrzeć. Zastanawiałem się, czy nie wyskoczyć na rower, ale tak jak jeszcze niedawno zapowiadali piękną słoneczną pogodę, tak teraz widzę, że straszą chmurami i deszczem. Może więc w takim razie jutro sobie coś obejrzę. No i jest szansa, że w przyszłą sobotę (20. etap, 28 maja) załapię się na relację, a w planie jest podjazd pod Sestriere (po przejechaniu prawie 240 km... :)). O tyle żałuję, że w górach pokazywałby się pewnie Sylwek Szmyd, a jak już pisałem, miło patrzeć na Polaków w Wielkich Tourach i nie tylko (chociażby jak Przemek Niemiec ciągnie wszystkich na Etnę). Za dużo ich tam co prawda nie jedzie (i każdy ma oczywiście swoje zadanie), ale może właśnie dlatego jeszcze bardziej chciałoby się ich oglądać? Pozostaje też jeszcze kwestia tego, czy Sylwek wyzdrowieje, bo dobrało się do niego jakieś choróbsko i problemy żołądkowe. Życzę mu powrotu do zdrowia, a sobie więcej szczęścia do relacji z Giro... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz