Z powodu nadgodzin i beznadziejnej pogody, od ostatniej jazdy minęły dwa tygodnie. Pomijając maj - nic nowego ;) Ruchu było praktycznie zero, nawet bieganie nie wypaliło. Spodziewałem się zatem, że wsiądę na rower i znowu będę musiał rozkręcać się od początku. Szybko jednak okazało się, że w nogach coś jednak zostało z ostatnich wypadów i nie jest tak źle. A wręcz jest lepiej niż było, bo czy z wiatrem czy pod wiatr, udawało mi się cały czas utrzymywać powyżej 30 km/h. Oczywiście prędkość światła to nie jest, ale najbardziej cieszy mnie to, że dwutygodniowa przerwa aż tak bardzo mnie nie rozbiła.
Dojechałem do Zaborówka i zawróciłem na rondzie przy kościele. Po drodze minąłem czterech szosowców. Jak na ostatnie kilkanaście dni, pogoda była wyjątkowo ładna i można było nacieszyć się wiosennymi widokami:
Maj, a właściwie jego pierwszą połowę, mogę uznać za rowerowo udaną. Cieszę się, że szosę udało się jakoś wciskać w codzienność, i że było parę okazji żeby pokręcić czy to w tygodniu czy w weekend. Nie przejechałem miliarda kilometrów, ale byle udało się zachować jakąkolwiek regularność. I za to pozwolę sobie trzymać swoje własne kciuki ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz