Ze względów organizacyjnych znowu zostało mi kręcenie po zmroku. Chociaż nie są to może wymarzone warunki do jazdy, to cieszę się, że wpadło chociaż te pięć dyszek. Po ostatnich zmaganiach w ciemnościach, postanowiłem trzymać się jednak całkowicie oświetlonych odcinków ;) Dziś padło na DW580 w stronę Sochaczewa oraz Powiśle. Mało romantycznie (i niekoniecznie po drodze), ale dobre i to...
Podczas powrotu z pracy dopadła mnie taka senność, że poważnie rozważałem odpuszczenie sobie dzisiejszej jazdy i pójście spać. Po prostu. Gdybym tak zrobił to pewnie bym żałował (wiem wiem, odpoczynek i regeneracja też są ważne... :)), więc postanowiłem pójść na kompromis i po powrocie zdrzemnąłem się dosłownie 15 minut. Rewelacji nie było, ale jakkolwiek pomogło. Byłem przynajmniej w stanie ubrać się na rower ;)
Wyszedłem dopiero o 19:30. Nie trzeba było wiele żeby zmęczenie gdzieś zniknęło. Wystarczyło parę obrotów korby i zapomniałem o spaniu. Rześkie 9°C dodatkowo pomogło się obudzić.
Postanowiłem dojechać sobie do Borzęcina Dużego. Co prawda droga trochę monotonna, ale w sam raz żeby się trochę rozruszać. W tamtą stronę bardzo przyjemnie pomagał wschodni wiatr i jechałem 35 - 40 km/h. Dojechałem do celu i jako wyjątkowy znawca architektury sakralnej nie mogłem oprzeć się pokusie zrobienia zdjęcia kościoła parafialnego św. Wincentego Ferreriusza (tak naprawdę to tylko on był jakkolwiek oświetlony, a co to za wpis bez zdjęcia? ;)):
W drugą stronę jechało się już nieco mniej przyjemnie, bo pod wiatr, ale te ok. 30 km/h starałem się trzymać. Przejechałem przez Bemowo i skierowałem się w stronę Powiśla. Jazda przez miasto jak to jazda przez miasto... Powiedzmy sobie - interwałowa. Było jednak parę fajnych, prostych i szybkich (i oświetlonych! ;)) odcinków, gdzie dało się dłużej przycisnąć.
Podjechałem trzy razy pod Oboźną i z grubsza powtórzył się scenariusz z mojej ostatniej wizyty na niej. Pierwszy podjazd bardzo fajnie, drugi nieco słabiej, a trzeci, nazwijmy to, bez rewelacji :) Tym razem jednak nie przypałętał się żaden skurcz.
Nogi dziś naprawdę fajnie pracowały i dobrze mi się jechało. Powrót też był całkiem szybki, więc pomimo mało motywującej scenerii, wypad mogę uznać za udany. Po słabym początku roku, kilometrów zaczyna powolutku przybywać. Pogoda zaczyna być wiosenna, ale ponoć ma jeszcze przyjść jakieś ochłodzenie i badziewny deszcz ze śniegiem. Bardzo bym się cieszył, gdyby owo ochłodzenie poczekało jeszcze łaskawie parę dni i przyszło najwcześniej w niedzielę (a najlepiej to w ogóle - byłbym mu dozgonnie wdzięczny!), bo w sobotę zapowiada się trochę wolnego czasu, który będę mógł przeznaczyć na rower. Odliczam już i mam nadzieję, że pogoda faktycznie się nie posypie...
Podjechałem trzy razy pod Oboźną i z grubsza powtórzył się scenariusz z mojej ostatniej wizyty na niej. Pierwszy podjazd bardzo fajnie, drugi nieco słabiej, a trzeci, nazwijmy to, bez rewelacji :) Tym razem jednak nie przypałętał się żaden skurcz.
Nogi dziś naprawdę fajnie pracowały i dobrze mi się jechało. Powrót też był całkiem szybki, więc pomimo mało motywującej scenerii, wypad mogę uznać za udany. Po słabym początku roku, kilometrów zaczyna powolutku przybywać. Pogoda zaczyna być wiosenna, ale ponoć ma jeszcze przyjść jakieś ochłodzenie i badziewny deszcz ze śniegiem. Bardzo bym się cieszył, gdyby owo ochłodzenie poczekało jeszcze łaskawie parę dni i przyszło najwcześniej w niedzielę (a najlepiej to w ogóle - byłbym mu dozgonnie wdzięczny!), bo w sobotę zapowiada się trochę wolnego czasu, który będę mógł przeznaczyć na rower. Odliczam już i mam nadzieję, że pogoda faktycznie się nie posypie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz