Kolejny raz minął tydzień od ostatniego wypadu na szosę, ale mimo wszystko pocieszam się tym, że to tylko tydzień, bo bywało też znacznie gorzej ;) Pogoda w weekend dopisała, ale że było też kilka innych rzeczy na głowie, udało się osiągnąć kompromis w postaci 70 km.
Tak naprawdę, do momentu wyjazdu nie mogłem się zdecydować, w którym kierunku sobie pojechać ;) Zastanawiałem się nad klasycznym Lesznem albo Czosnowem, czyli tylko 50 km, bo początkowo na tyle miałem czas. Stanęło na Czosnowie, po dotarciu do którego okazało się, że mam jeszcze trochę nadprogramowych minut. Skorzystałem więc i dorzuciłem sobie odcinek przez KPN (Kaliszki, Janówek, Wiersze) i powrót przez Leszno. Tak więc, ostatecznie byłem i w Czosnowie, i w Lesznie ;)
Co by nie przynudzać, napiszę tylko, że aż do Leszna jechało mi się rewelacyjnie. Na liczniku było cały czas 35 - 38 km/h, momentami wpadały też jakieś szybsze akcenty. Dawno tak fajnie mi się nie jechało, naprawdę. Czar prysł w Lesznie. Wiatr... :) Wiało tak mocno, że ciężko było mi utrzymać chociażby 30 km/h. Na zjeździe w Zaborowie nie poczułem nawet żebym przyspieszył... Ostatni raz jechałem przy takim wietrze chyba w kwietniu. Pamiętam, że wtedy też było mocno, ale przynajmniej jechaliśmy w kilka osób. Wczoraj nogi co prawda do końca walczyły dzielnie, jednak prędkość znacząco spadła i całą drogę od Leszna do Warszawy musiałem się solidnie namęczyć. Nie ma róży bez kolców i nie ma wypadu na szosę bez wiatru w twarz ;) Doturlałem się jakoś do domu, ale te ostatnie kilometry dały mi niezły wycisk. Bywa... :)
Do Leszna jechało mi się na tyle przyjemnie, a od Leszna na tyle beznadziejnie, że tym razem odpuściłem sobie jakiekolwiek zdjęcia po drodze :) Żeby jednak było coś więcej niż tekst, co powiecie na Contadora, który wczoraj wygrał swoją trzecią Vueltę? ;)
www.uci.ch |
Jak widać, punkt widzenia nie zależy od punktu siedzenia, ale od kierunku jazdy ;)
OdpowiedzUsuń