04 kwietnia 2016

Wiosna!

Nareszcie. Temperatury powyżej 10°C i słońce. Dawno tego nie było. Przez ostatnie kilka miesięcy - nawet pomimo tego, że zima była całkiem łagodna - widoki za oknem nie motywowały do niczego. I chociaż troszkę kilometrów zdążyło już w tym roku wpaść, to była to raczej jazda mająca na celu uniknięcie kompletnego utracenia tego, co jakoś tam udało się zbudować w ubiegłym roku. Mogłoby oczywiście być lepiej, ale nie jest też najgorzej.

Wiosna jest chyba moją ulubioną porą roku. Nie ma jeszcze takich upałów jak w lecie, a po kilku miesiącach szarugi promienie słońca wyjątkowo motywują. Nie tylko do jazdy na rowerze, ale do robienia czegokolwiek. Można na jakiś czas zapomnieć o jeździe w ujemnych temperaturach, o tym jak nie czuć dłoni przy chociażby drugiej godzinie kręcenia i problem stanowi nie tylko hamowanie, ale też zdjęcie kurtki po powrocie do domu. O tym, jak cyferki na wyświetlaczu licznika zmieniają się z powodu mrozu tak wolno, że zastanawiasz się czy zaraz w ogóle nie przestaną się zmieniać. O tym, jak przed wyjściem trzeba założyć na siebie milion ciuchów, co trwa zdecydowanie za długo, czy o tym, że pojeździć przy względnym braku egipskich ciemności można tylko w weekend. O ile właśnie nie spadł jakiś pseudo śnieg i drogi nie są na tyle śliskie, że pierwszy zakręt gwarantuje efektowną glebę...

Zdecydowanie przyjemniej jeździ się w takiej scenerii


niż w takiej:


Teraz pozostaje mieć nadzieję, że zima nie zdecyduje się na nagły powrót i okazji do jazdy będzie pod dostatkiem. A nawet, jeśli nie pod dostatkiem, to że uda się fajnie wykorzystać te, które się pojawią.

A w międzyczasie pojawiło się parę zmian w sprzęcie, ale o tym wkrótce... :)