05 listopada 2015

Strategia mistrza nie do końca mistrzowska

Film o kolarstwie w kinach! Nieźle. Chociaż może nie do końca o kolarstwie, a pośrednio o kolarstwie. Bardziej o dopingu. Ale od początku...

Strategia mistrza weszła do kin 30 października. Pomimo recenzji, w których raczej nie zachwycano się filmem Stephena Frearsa, mimo wszystko postanowiłem go obejrzeć. Co jak co, ale niezbyt często pojawiają się filmy o takiej tematyce. Przed premierą nie było o nim zbyt głośno w mediach, a i obejrzą go zapewne głównie fani kolarstwa. Niewielkie zainteresowanie widać było po ilości osób na sali - oprócz mnie były na niej... cztery osoby. Co prawda w środku tygodnia, ale bilety były tańsze ;) Sprawdzając zresztą ilość dostępnych miejsc na wieczorny seans piątkowy, jak dotąd - w czwartek wieczorem - wszystkie miejsca są wolne... Trzeba więc było się spieszyć, żeby film zbyt wcześnie nie zniknął z ekranów ;)


Obejrzałem. I, szczerze mówiąc, mam mieszane uczucia. Z jednej strony super, że ktoś zdecydował się nakręcić film, który w pewnym sensie opowiada o tym pięknym sporcie. Z drugiej jednak, szkoda, że opowiada o aspekcie, z powodu którego ów sport często nie jest postrzegany jako piękny, a mianowicie o dopingu. Przedstawiona jest historia sukcesów i ostatecznej porażki Lance'a Armstronga, a więc historia chyba najbardziej spektakularna w całej tej materii. Wiadomo kim był, co robił i jak skończył. Widzowi prezentowany jest obraz machiny, jaką stworzył Amerykanin. W filmie przedstawione jest niewiele kolarstwa jako takiego. Można wręcz odnieść wrażenie, że morał jest taki, że aby wygrać Wielką Pętlę wystarczy stosować doping. A to przecież (niestety) dodatek do ciężkiego treningu, totalnego poświęcenia, woli walki, wytrwałości i samozaparcia. EPO przecież samo nie pojedzie (tak sądzę, kolega kolegi mi mówił... ;)).

Nie do końca trafiła też do mnie forma, w jakiej film został nakręcony. Nie jest to według mnie ani typowy film dokumentalny ani fabularny. Oglądając go, czułem jakąś, powiedzmy, niespójność. Sceny przeplatane są też krótkimi fragmentami prawdziwych relacji z wyścigów, co z jednej strony miało pewnie zwiększyć autentyczność, a z drugiej jednak jakoś moim zdaniem odstaje od reszty. Wiele wątków zostało potraktowanych mocno pobieżnie (zwłaszcza życie prywatne i krytykowane w recenzjach błyskawiczne zamiecenie tematu małżeństwa Armstronga) i fabuła kręci się przede wszystkim wokół dopingu Teksańczyka - to jednak wynika zapewne z tego, że scenariusz powstał w oparciu o książkę Davida Walsha Oszustwo niedoskonałe. Jak zdemaskowałem Lance'a Armstronga. Czasem rażą też szczegóły w postaci, na przykład, trasy praktycznie pozbawionej kibiców, podczas gdy w trakcie prawdziwego Tour de France na podjazdach gromadzą się przecież takie tłumy, że dla kolarzy często zostaje naprawdę niewiele miejsca. Przez to, według mnie, niektóre sceny nie przypominały kompletnie tych z Wielkiej Pętli. Ciekawie natomiast ogląda się film z aktorami grającymi ikony całej afery (Bruyneel, Ferrari, Landis, Andreu, Walsh), kiedy tak naprawdę jeszcze parę lat temu było się jej świadkiem w prawdziwym świecie.

Podsumowując ten mocno chaotyczny wywód (bo recenzją na pewno nie da się tego nazwać, ale też nie taki był cel ;)), moim zdaniem warto obejrzeć Strategię mistrza. Chociaż forma może nie powala, to Frears przedstawił w pigułce historię, jak to się popularnie nazywa, największej afery dopingowej w historii kolarstwa. Stanowi ona świetne uzupełnienie (czy może raczej sprostowanie?) tego, co Armstrong pisał w Moim powrocie do życia i Liczy się każda sekunda, albo po prostu tego, czego świadkami były miliony ludzi na całym świecie. Swoją drogą, genialne jest hasło promujące film (Zwycięstwo miał we krwi), które można dwojako interpretować. Pozostaje mieć nadzieję, że podobne historie już nigdy nie będą miały miejsca i zwyciężać będą tylko ci, którzy we krwi zwycięstwo mają w naturalnej postaci, a nie dzięki rozmaitym niEPOżądanym substancjom (ha, co za puenta!).

1 komentarz: